Wydłużony weekend w Norwegii był moją pierwszą podróżą na północ. I co za tym idzie – to moja pierwsza styczność z kulturą skandynawską. Nie da się ukryć, że mieszkańcy północy i ich zwyczaje nieco różnią się od tego, co możemy zaobserwować na południu Europy. Zwróciłam na to uwagę czytając książkę “I cóż, że ze Szwecji”, a teraz mam wrażenie, że Norwegowie są bardzo podobni do Szwedów. Ogólnie chyba mieszkańcy Skandynawii, jak i wszystkie te kraje, mają ze sobą sporo wspólnego.
I tak naprawdę sporo rzeczy mnie zaskoczyło, albo po prostu zaciekawiło. Ale o dużej części z nich dowiedziałam się od Olgi i jej męża, więc nie chcę się o nich rozpisywać. U Olgi na blogu znajdziecie dział o Norwegii i tam możecie poczytać o codziennym życiu w tym kraju.
Ceny
Tyle się nasłuchałam o norweskich cenach, że te zaskoczyły mnie…. pozytywnie! Słyszałam, że dla Polaków ceny są momentami powalające. No ale właśnie… Momentami. Przykładowo mała butelka wody za kilkanaście złotych to lekkie przegięcie. O, albo ten zestaw (kawa i dwa ciasteczka) kosztował ponad 50 zł.
Ale już 23 zł za wjazd (w jedną stronę) kolejką na jedną z gór, skąd można podziwiać panoramę miasta (i kupić te drogie ciasteczka ;)), to już nie jest jakieś szaleństwo. Tak samo, kiedy robiłam zakupy na powrót, kupiłam dwa opakowania ciastek i buff (komin polarowy, oczywiście nie w sklepie sportowym, a w markecie) i za całość zapłaciłam… 24 zł. No to czy faktycznie jest tak tragicznie z tymi cenami? Nie demonizujmy ;). Niemniej, jeśli porównamy to z krajami euro, to tak, ogólnie jest sporo drożej i trzeba to wziąć pod uwagę wybierając się na północ. Ale w sklepach często można trafić na ciekawe promocje i wtedy ceny przestają tak przerażać.
Woda
W Norwegii pije się wodę z kranu i w restauracjach można ją dostać za darmo. Może dlatego ta w butelkach to taki towar luksusowy… No w każdym razie u nas też coraz więcej mówi się o dobrej jakości wody kranowej i wiem, że niektórzy proszą o nią też w restauracjach i czasami jest za darmo, ale w Norwegii to podobno reguła. Ja piłam tę kranówkę zarówno u Olgi, jak i na lotnisku (jest specjalny kranik do jej pobierania) i potwierdzam, że smakuje bardzo dobrze, jak woda butelkowana. Warszawska kranówka jest dla mnie do zniesienia tylko po przefiltrowaniu.
Za wszystko zapłacisz kartą
Och, to jest dla mnie raj, bo wiecznie brakuje mi gotówki i najchętniej za wszystko płaciłabym kartą. Plastikowe pieniądze są takie wygodne! Norwegia też tak uważa i podobno rozważa wycofanie papierowego pieniądza. Ma to wszystko swoje drugie dno, ale o tym już przeczytacie u Olgi 😉
Opłata za drogi
U nas płaci się za autostrady, jasna sprawa. Ale w jakim ja byłam w szoku, kiedy na jakiejś zwykłej drodze Rafał powiedział, że właśnie system za pomocą specjalnego, zainstalowanego w aucie urządzenia, pobrał od niego opłatę za przejazd. A kiedy powiedział, że płaci też za każdy wjazd do Bergen, to już prawie zbierałam szczękę z podłogi.
Ograniczenia prędkości
… i przestrzeganie ich… Przyznacie, że 90 km/h na autostradzie to mało i że przeciętnemu polskiemu kierowcy trudno byłoby się z tym pogodzić… Tym bardziej, że tutaj ograniczeń prędkości naprawdę się przestrzega. Odniosłam wrażenie, że norwescy kierowcy są bardzo spokojni i wyluzowani i nikomu się nie spieszy. Czułam się tam bezpiecznie, również jako pieszy, który jest traktowany z dużym szacunkiem i bardzo respektuje się jego pierwszeństwo.
Płatne toalety w centrach handlowych
To, że na mieście są płatne toalety, nie jest niczym dziwnym. Ale żeby w centrum handlowym? I to aż 10 NKO, czyli prawie 5 zł?
Nieogrodzone domki letniskowe
Czyli norweskie hytty. Kiedy byliśmy w górach, zauważyłam, że są one “rozsypane” po okolicy bez większego ładu i składu i nie są w żaden sposób ogrodzone. Olga mówiła mi, że to u nich normalne, bo z natury mogą korzystać wszyscy, więc często nie ogradza się takich miejsc. Jest też bardzo mało prawdopodobne, że ktoś Was wygoni z jakiegoś kawałka lasu czy znad jeziora, bo jest to teren prywatny. W Norwegii można też rozłożyć namiot “na dziko”, nie trzeba korzystać z kempingów. Mam wrażenie, że w tym kraju wszystko kręci się wokół natury ;).
Wcale nie jest zimniej, niż w Polsce
Przypomnę, że byłam w Bergen, czyli mieście położonym u zbiegu dwóch mórz, otoczonym kilkoma fiordami. I miasto to zdobyło miano najbardziej deszczowego miasta w Europie! To mnie zaskoczyło, bo obstawiałam, że na taki tytuł zasłużyło raczej jakieś miasto wyspiarskie, np. z UK lub Irlandii. No i już to nam podpowiada, że klimat jest tutaj raczej łagodny, czyli nie uświadczymy tu wielkich mrozów albo upałów. Nam wydaje się, że północ=zimno, a w rzeczywistości przez te kilka dni mojego pobytu w Bergen było cieplej niż w Warszawie. Nie powstrzymało mnie to jednak przed ubieraniem się na wielowarstwową cebulkę, bo ja jestem strasznym zmarzluchem 😉
Aktywność w każdym wieku
Chyba pierwszy raz w życiu widziałam uprawiającą jogging około 70-latkę. No i trochę było mi wstyd, kiedy przy wchodzeniu pod górę dziarskim krokiem i bez zadyszki mijały mnie osoby dwa razy starsze ode mnie… W ogóle, kiedy ja wypluwałam płuca, Norwegowie na totalnym luzaku podbiegali sobie pod górę. I oczywiście, że Polacy też są już coraz bardziej aktywni i u nas też widać, że coraz więcej osób biega, czy rodzinnie spędza aktywnie czas, ale w Norwegii to jest jednak bardzo wyraźna cecha narodowa, a nie rozwijająca się moda na zdrowy styl życia. Zamiłowanie do aktywności outdoorowej przekazuje się tutaj z pokolenia na pokolenie. Dzieci od niemowlaka wędrują, czy jeżdżą z rodzicami na biegówkach (w chuście, plecaku czy przyczepce) i raczej nikt nie panikuje, że np. nie mają na głowie czapki (no chyba, że turyści, w tym ja ;)).
Nie ma złej pogody
Okolice zera stopni to nie jest przeciwwskazanie do picia kawy w ogródku kawiarnianym czy na własnym balkonie. Dzieci w przedszkolach i szkołach też spędzają dużo czasu na powietrzu, nawet kiedy pogoda temu nie sprzyja. W Norwegii świetnie sprzedaje się odzież i akcesoria trekkingowe, bo to dzięki nim można w pełni korzystać z aktywności na świeżym powietrzu, bez względu na warunki pogodowe.
Nie(zbyt) zdrowe odżywianie
To mnie zaskoczyło, bo po tak aktywnym i nowoczesnym narodzie spodziewałam się dużej świadomości z zakresu odżywiania. Ogólnie ośmielę się stwierdzić, że norweska kuchnia jest totalnie nie w moim stylu. Raz, że dużo w niej żywności przetworzonej, a dwa, że jakoś mało warzyw i owoców. Te, ze względu na słabo rozwinięte rolnictwo są głównie importowane i może to stąd ich niezbyt wysoka popularność w kuchni. U Olgi gotuje się po polsku, ale tu też nie mam na myśli schabowego z ziemniakami, tylko zwykłą zdrową kuchnię, jaką Olga stosowała jeszcze przed przeprowadzką. Oczywiście nie mówię, że wszyscy Norwegowie odżywiają się gotowcami odgrzewanymi w mikrofali i parówkami, ale generalizując, ich kuchnia jest uboższa w zdrowe składniki, niż chociażby kuchnia grecka czy turecka.
Na koniec podrzucam jeszcze vloga z Norwegii:
Zaskoczyło Was coś, tak jak mnie? Po więcej ciekawostek odsyłam oczywiście do Olgi 🙂