To był dobry tydzień. Chyba za bardzo się Wam nie żaliłam, ale weszłam w nowy rok w dość depresyjnym nastroju. Tak już mam o tej porze roku – mała ilość słońca i ruchu na świeżym powietrzu robi swoje. Dodatkowo nic tak fatalnie nie działa na moją psychikę, jak problemy zdrowotne. To z kolei nakręca choroby o podłożu psychosomatycznym i…. Tkwię w błędnym kole. Szczerze mówiąc szykowałam się już na wizytę u psychologa, aby zapobiegać depresji zanim się rozkręci… Ale na ten moment nie jest to potrzebne, bo pomogliście mi m.in. Wy. Mam wrażenie, że nie doceniacie roli swojej obecności, komentarzy, prywatnych wiadomości… Każdy feedback od Was nadaje sens temu, co robię i napędza mnie do działania. Któregoś dnia po aktywnym dniu na Instagramie uświadomiłam sobie, że spędziłam prawie cały dzień odpisując tam na wiadomości i komentarze. Nie liczyłam, ile tego było, na pewno jak zawsze nie udało mi się odpisać na wszystko, ale HEJ! Ja po to tam jestem i po to to wszystko robię, aby mieć kontakt z ludźmi. Może zaczyna się z tego robić jakiś dodatkowy etat w moim życiu, ale dopóki dbam o równowagę, czyli o czas dla siebie, znajomych i bliskich, to wszystko jest OK. Po prostu mam inną pracę, niż większość z Was, czy nawet ja sama kiedyś. Inną nie tylko dlatego, że robię coś zupełnie innego, ale też dlatego, że wynagrodzeniem za nią zamiast pieniędzy są serduszka, lajki i komentarze 😉
Mogłabym odpowiedzieć na to pytanie krótko – otóż tak, jesienią, zimą i wczesną wiosną jak najbardziej sięgam po mrożonki. Rzadko, może raz w tygodniu, może rzadziej, ale robię to. Jest to sprzeczne z niektórymi sposobami odżywiania, np. ajurwedyjskim lub makrobiotycznym (uznają one mrożonki za jedzenie “martwe” i co za tym idzie niezbyt odżywcze)… Ale ja nie jestem na żadnej z tych diet i wyznaję bardziej praktyczne podejście. Dodatkowo nauka jest raczej zgodna co do tego, że mrożonki są wartościowym pod względem odżywczym produktem. Oczywiście nie tak, jak warzywa prosto z krzaczka, ale na porównywalnym poziomie (lub nawet bardziej) niż produkty, które po zerwaniu “zimują” i są sprzedawane przez długi czas po zbiorach.
Styczeń, jak zwykle w Polsce, oznacza problemy z powietrzem. Jako osoba często zmagająca się z chorobami górnych dróg oddechowych, nie chcę już bagatelizować tego problemu. Nie mogę powiedzieć, że kocham moją maskę antysmogową… Ale też nie mogę jej tak całkiem znienawidzić, bo wygląda na to, że działa. I dzięki niej mogę chodzić na dłuższe spacery z Luną nawet wtedy, kiedy aplikacje smogowe dają po oczach na czerwono.
Oprócz tego gdzie się da, staram się jeździć komunikacją miejską, lub nawet chodzić pieszo. Odpuszczam sobie ekologię, kiedy mam do zrobienia dużo zakupów lub muszę odwiedzić kilka miejsc rozstrzelonych po całej dzielnicy. Nie biczuję się za to 😉 mój samochód spełnia wszystkie aktualne normy emisji spalin, a z garażu wyjeżdża rzadko i to w godzinach, kiedy nie stoi w korkach. Wychodzi na to, że bycie freelancerem jest EKO 😀
No właśnie, a propos bycia freelancerem… W piątkowy poranek musiałam wcześnie wstać i skłoniło mnie to do refleksji, jak moje życie wyglądało np. 10 lat temu. Pamiętam że w 2009 albo 2010 mieliśmy jakąś śnieżną “zimę stulecia”. Na tygodniu musiałam wstawać dużo wcześniej niż normalnie, bo potrzebowałam czasami około 20 minut aby odkopać samochód ze śniegu i zasp zrobionych przez osiedlowe pługi. Ile się wtedy człowiek namachał łopatą! Jeśli danego dnia był mróz, trzeba było też wyskrobać szyby i wejść do samochodu przez bagażnik, bo nie otwierały się żadne drzwi. Zdarzały się dni, kiedy po wgramoleniu się do środka okazywało się, że samochód nie odpalał i musiałam pomykać do metra i autobusu, aby dojechać do Piaseczna komunikacją miejską.
A dziś… Dziś wstaję rano bez budzika i spędzam sobie poranek w rytmie “slow”. A jak już muszę gdzieś pojechać, to bez problemu wsiadam do garażowanego samochodu, odpalam ogrzewanie siedzeń i kierownicy i jadę do celu bez obaw, że po drodze coś przestanie mi działać. I powiem szczerze – nie mam dużych wymagań od życia, ale jednak takie poczucie komfortu na co dzień tak dużo daje, tak uwalnia głowę, oszczędza czas, ogranicza stres… Moje życie teraz, a te 10 lat temu, to jednak niebo a ziemia (chociaż też szczerze uwielbiałam wtedy moją pracę i chodziłam do niej z wielką przyjemnością).
Wspaniale działa na mnie ten styczeń wdzięczności, jestem przepełniona tym uczuciem i staram się je celebrować w różnych momentach w ciągu dnia. Luna bardzo mi w tym pomaga – jest moim powodem do wdzięczności ZAWSZE.
Szczególnie po tym, jak w końcu się przełamałam i pojechaliśmy wczoraj do Fundacji Azylu pod Psim Aniołem (wobec tej fundacji mam największy dług wdzięczności, za Lunę) wyprowadzać psy na spacer. Pochwaliłam się Wam we vlogu, że jestem z siebie taka dumna, że nie płakałam… Do momentu, kiedy w domu zaczęłam czytać na stronie azylu historie tych psów… I trafiłam na informację, że Włochatek jest psem oddanym do fundacji po śmierci właścicielki. To nie kontakt z psami łamie mi serce. Przez cały spacer uśmiech nie schodził mi z twarzy! Problemem jest poznanie ich historii i uświadomienie sobie, że np. taki 11-letni Włochatek był przyzwyczajony do domowego ciepła i codziennych pieszczotek swojej panci, a potem na skutek jej odejścia został nagle pozbawiony jednego i drugiego. Czy ktoś jeszcze da mu dom i przypomni, jak to ciepło domowego ogniska wygląda?
Będę jeździć do fundacji częściej (mam nadzieję, że dołączycie do mnie) i będę opowiadać Wam o psach, które tam poznam. A nuż widelec… Ech, nie mam odwagi nawet o tym marzyć, ale może za którymś razem któryś z psów poruszy serce kogoś z Was.
Zapraszam Was na vloga z tego wczorajszego spaceru. Wiem wiem, niektórzy nie dają rady nawet takich rzeczy oglądać, ja zawsze takie vlogi pomijałam. Ale może niech to będzie Wasz pierwszy krok do zrobienia czegoś więcej i realnej pomocy. To nie jest wielki wyczyn, mnóstwo ludzi wyprowadza psy ze schronisk… Ale doskonale wiem, że dla niektórych jest to takie obciążenie emocjonalne, że nie chcecie sobie tego fundować. Czasami jednak warto się przełamać, bo tylko tak możemy pomóc (wsparcie finansowe też jest ważne, ale to te spacery psy najlepiej odczują i docenią).
Ok, wracamy do przeglądania tygodnia. Zaliczyłam w nim kilka wizyt u lekarzy i badań i już doceniłam swój wykupiony jesienią, kompleksowy pakiet PZU.
Zrobiłam też wreszcie pakiet badań dla wegan i wegetarian i poza jednym mikroskopijnym odchyłem w morfologii, mam absolutnie wszystko w normie. Białko, wapń, żelazo, ferrytyna, witamina B12… Cieszę się jak dziecko ze zdanego egzaminu albo 6 z klasówki! Nawet witamina D jest teoretycznie OK, ale przy dolnej granicy i tak kontrowersyjnej normy, więc nie czuję się nią usatysfakcjonowana.
Wege jedzenie daje radę. Wiem, że niektórzy ze względów zdrowotnych muszą wracać do mięsa, ale dla mnie to by była jakaś osobista tragedia. Nadal nie uważam się za wegetariankę, bo są sytuacje, kiedy zjem rybę… Ale nie pamiętam już kiedy ostatnio miałam jakąś w ustach. Już chyba wszystkich przyzwyczaiłam, że ryb też nie chcę jeść, więc już raczej się nie zdarza, że ktoś przygotowuje ją dla mnie jako posiłek wege.
Fajne jest też to, że jesteśmy w tym razem. W. bardzo lubi mięso pod względem kulinarnym, dlatego nie sądzę, aby kiedykolwiek przestał je jeść tak w 100% i na zawsze. Ale w ciągu ostatniego roku ograniczył je o jakieś 80%, potrafiąc nie jeść go miesiącami, a teraz mówi, że dąży do całkowitej rezygnacji. Jestem z niego bardzo dumna!
No i na koniec trochę wellness z ubiegłego tygodnia. Ja przed basenem i po :D. O rany, uwielbiam to, chciałabym chodzić częściej na basen i do sauny i robiłabym to pewnie raz w tygodniu, gdyby tylko Natalia na mnie nie krzyczała z powodu naczynek na twarzy ;).
Trzy filmy na YT w ciągu tygodnia, nie w okresie vlogmasowym 😉 czy już mogę się nazywać YouTuberką? 😉
Szukacie jogowych inspiracji?
A może muzyki do jogi?
Jedna z Was potrzebuje pomocy. Przykro mi patrzeć, jak bardzo powoli idzie ta zbiórka… Wiem, że teraz pewnie Wasz budżet na pomaganie wyczerpała WOŚP, ale może uda Wam się dorzucić coś na rehabilitację i wózek Gosi? Proszę.
Być może nie tylko ja o tej porze roku mam solidny spadek formy psychicznej. Dlatego bardzo polecam Wam wpis Asi z Wyrwane z Kontekstu, dlaczego wizyta u psychiatry to żaden wstyd.
Trochę się rozpisałam w tym tygodniu, ale jakoś tak słowa te same wyszły mi spod palców. Życzę Wam udanego tygodnia!