Uwielbiam robić podsumowania roku, więc i tym razem sobie tego nie odmówię. Choć faktem jest, że rok 2017 nie wyróżnił się niczym szczególnym… Stabilizacja, to chyba dobre słowo, które podsumowuje te 12 miesięcy. Było stabilnie pod względem zdrowotnym, zawodowym, rodzinnym… Dla niektórych to nuda, a dla mnie coś bardzo cennego, bo nie planowałam na ten rok żadnych życiowych zmian i dlatego ich brak mnie nie rozczarowuje, a nawet cieszy.
Zdrowie
Jedyne co mi w tym roku dokuczało, to częste infekcje gardła, których źródło cały czas próbuję zidentyfikować. Moje PCOS i insulinooporność są pod kontrolą, nadal dzięki jodze mam regularne cykle, nie mam trądziku… Jest po prostu dobrze i stabilnie, wypracowałam sobie styl życia, który mi służy i cały czas się go trzymam.
A na ten styl życia składa się przede wszystkim aktywność, różnego rodzaju… Tradycyjnie dzięki ZdrowoManii nie zabrakło u mnie testowania nowych rzeczy.
Ogólnie – jeśli chodzi o aktywność, to nie narzekam na nudę 🙂
Był to też rok na diecie zbliżonej do wegetariańskiej. Mięsa innego niż ryby nie jem już 1,5 roku, ale z ryb póki co nie zamierzam rezygnować, przy czym nadal planuję je jadać tylko w gościach, kiedy ktoś przygotuje je dla mnie traktując jako posiłek wegetariański.
Podróże
Tutaj czuję lekki niedosyt, bo nie udało mi się wyjechać na jesienny urlop, który wstępnie miałam w planach. We wrześniu totalnie pochłonęła mnie praca i nie mogłam już sobie na ten wyjazd pozwolić. Nie jest to jednak powód do rozpaczy, udało mi się bowiem zrealizować moje coroczne cele podróżnicze… Pierwszym z nich jest odwiedzenie nowego kraju i w tym roku była to Wielka Brytania, w której byłam z przyjaciółką. Londyn bardzo mi się spodobał i chciałabym tam wrócić.
Na przełomie maja i czerwca po raz kolejny odwiedziliśmy Włochy. Wizyta w jednym z moich ukochanych krajów (Italia, Grecja lub Chorwacja) też jest moim corocznym celem, więc i tutaj czuję się usatysfakcjonowana. Sardynia pozostawiła olbrzymie uczucie niedosytu, to kolejne miejsce, w które musimy wrócić.
Nie zabrakło też podróży po naszym kraju, w tym jednej najważniejszej – nad jezioro Bialskie. To moje ulubione miejsce w Polsce, a w tym roku jeszcze bardziej mnie oczarowało, bo byliśmy tam pod koniec sezonu i dzięki temu było znacznie mniej ludzi. To był chyba najlepszy urlop w tym roku, serio!
Udało mi się też dwa razy odwiedzić Trójmiasto – raz podczas towarzyskiego wyjazdu na See Bloggers i raz jesienią, podczas weekendu w środku tygodnia z mamą.
W tym roku po raz pierwszy doświadczyłam wyjazdu typowo zimowego, w dodatku w góry i na narty. Miałam w związku z tym sporo obaw (przede wszystkim, że się połamię), ale wszystkie okazały się bezpodstawne. I nabrałam ochoty na więcej! W grudniu chcieliśmy to powtórzyć, ale nie mam już takiego zaufania do mojego samochodu, aby jechać nim zimą tak daleko… No nic, mam nadzieję, że zmienię go przed końcem sezonu ;).
Przy okazji wpadliśmy na chwilę do czeskiego Nachodu i Kudowy-Zdroju. Uwielbiam tamte okolice, mam nadzieję, że w tym roku tam wrócimy… Byłam tam już jesienią i zimą, więc czas na lato 🙂
Kilka razy udało mi się też wyskoczyć do rodziny na wieś. Jak co roku było tych wyjazdów za mało, ale i tak więcej, niż w poprzednich latach… Doceniam je bardzo, bo niesamowicie mnie resetują.
Moja działalność (około)zawodowa
To był mój pierwszy rok na dużym ZUS-ie… Zaczęło się “wesoło”, bo z początkiem roku straciłam dwóch klientów, w tym jednego generującego ponad połowę moich ówczesnych przychodów. Początkowo wpadłam w panikę, ale szybko doszłam do wniosku, że wszystko samo się poukłada. I tak też się stało! Pustka po utraconych klientach szybko się zapełniła, właściwie bez mojego większego udziału. W ostatnich miesiącach propozycje współpracy musiałam już kierować do innych freelancerów, bo ja nie chciałam brać na siebie więcej zleceń. Pewnie mogłabym, ale znacie moje zasady ;). Dopóki nie brakuje mi pieniędzy, nie muszę brać na siebie więcej obowiązków i dobrze mi z tym.
W tym roku duże znaczenie w moim życiu zawodowym odegrał blog. Nie tylko dlatego, że czasami przynosił dochody, ale też dlatego, że to przez niego trafiają do mnie potencjalni klienci. Stał się on moją największą wizytówką i platformą do networkingu. Ku mojemu zaskoczeniu w tym roku udało mi się też zrealizować dwie kampanie na YouTube. W dodatku społeczne, czyli takie, jakie lubię najbardziej! W pierwszej przekonywałam do bezpiecznego opalania, a w drugiej do jedzenia większej ilość polskich warzyw i owoców. Czy jest coś lepszego od pracy polegającej na promowaniu bliskich naszemu sercu idei?
Blog sam w sobie nie odniósł spektakularnego sukcesu, liczba czytelników wzrosła bardzo nieznacznie… Ale stało się coś bardzo pozytywnego, a mianowicie poznałam niektóre z Was osobiście, bo zaczęłyście się do mnie odzywać spotykając mnie np. w szkole jogi, na ulicy czy…. w mojej “własnej” windzie ;). To uczucie rozpoznawalności nadal jest dla mnie czymś strasznie dziwnym, ale i bardzo przyjemnym, dziękuję za każdy taki przejaw sympatii.
Poza tym za sukces uznaję Wasze pozytywne przyjęcie różnych moich “mini-projektów”, np. stycznia wdzięczności, cyklu o dzielnicach Warszawy, albo tanecznej soboty.
Ludzie
Jako introwertyczka i domatorka nie czuję potrzeby otaczania się dużą ilością ludzi. Jestem beznadziejna w pielęgnowaniu relacji, więc nie mogę mieć zbyt wielu znajomych, bo nie byłabym w stanie poświęcić im odpowiedniej ilości czasu i uwagi. W moim życiu od lat towarzyszą mi ci sami ludzie, ale w tym roku nieco bardziej otworzyłam się na budowanie relacji z tymi znanymi mi wcześniej tylko z internetu. Zabawne jest to, że jak się spotykamy, to często zapominamy nawet o zrobieniu sobie jakiejś fotki na bloga czy na Instagram. Tacy z nas “wiecznie online” blogerzy 😉
Co się zmieniło w 2017 roku?
Niby nic, a jednak… Nabrałam większego dystansu do siebie i weszłam na jeszcze wyższy poziom samoakceptacji. Przekonałam się do podróżowania zimą. Otworzyłam się na aktywności, których do tej pory się obawiałam. Jeszcze bardziej pokochałam swoje ciało. Zajęłam się wreszcie skórą mojej twarzy. Oswoiłam się z małymi dziećmi. Przetestowałam (z marnym skutkiem) akupunkturę. Pewnie długo mogłabym tu coś wymieniać, każdy rok przecież przynosi nowe doświadczenia i spostrzeżenia…
Czy coś się nie udało?
Jako że nie robiłam planów i postanowień, to nie mam z czego się rozliczyć. Mogę zajrzeć jedynie do mojego posta z planami na jesień i tu mogę powiedzieć, że nie udało mi się zrealizować ich w 100%. Przede wszystkim nie wróciłam do jazdy konnej, bo jesienią miałam dużo pracy i dwa razy dopadło mnie przeziębienie. Nie wypalił też remont mieszkania, bo mój kuzyn, który miał się tym zająć, miał ręce pełne roboty przy budowie domu swojego brata. I jak co roku na listę niezrealizowanych planów mogę wpisać zmianę samochodu… “Robię to” co roku od ok. 5 lat, a efekt jest taki, że z początkiem tego roku moje stare (ale ukochane) auto właśnie osiągnęło pełnoletność :D.
Plany na 2018?
Kształtują się, choć nie chcę tego nazywać planami. Mam duży dystans do planowania, bo raz, że życie i tak często ma wobec mnie inne plany niż ja sama… A dwa, że moje potrzeby się zmieniają i za miesiąc mogę mieć inną wizję swoich planów, niż teraz.
Tak czy inaczej – zainspirowana postem Kasi pracuję nad moją vision board i One Little Word. Czy chcielibyście, abym napisała o tym post?