Co jakiś czas przez media społecznościowe przewija się jakaś aferka, która bardzo wyraźnie uwydatnia ogólną, społeczną niechęć do blogerów. Niedawno miało to miejsce w kontekście “płacenia w restauracji za pomocą Insta Stories”, ale mam wrażenie, że takie szambo na twórców internetowych wylewa się codziennie, w przeróżnych zakątkach internetu. Nie trzeba długo szukać, aby przeczytać o sobie, że jest się próżnym nierobem, że żyje się z żebrania o darmoszkę i wdzięczenia się do aparatu i że poza tym nie potrafi się nic innego. Ach, no i często czytam też, że kiedyś te tłuste lata blogerów na pewno się skończą i wtedy zacznie się płacz, że muszą się zabrać za normalną pracę. To wszystko jest krzywdzące i nieprawdziwe na tak wielu płaszczyznach, że nie mogę już dłużej patrzeć na to bez żadnego komentarza. Jeśli tym postem dam do myślenia chociaż jednej osobie, to warto będzie poświęcić na niego te kilka godzin.
Przede wszystkim – nie martwcie się o naszą przyszłość. Osoby, które są w stanie utrzymać się z bloga, są życiowo naprawdę nieźle ogarnięte i z tego powodu zagłada im nie grozi – poradzą sobie w różnych sytuacjach zawodowych i nawet jeśli ich blogi upadną, bez problemu znajdą sobie inne zajęcie. To już tak abstrahując od tego, że praca w mediach społecznościowych to praca w marketingu, a ten nie ma się ku końcowi. Powiedziałabym nawet, że jest wręcz przeciwnie – wciąż powstają nowe media, które tworzą nowe możliwości. Ale ja nie o prognozach rynku chciałam 😉.
Chciałam o tym, że naprawdę nie jest miło należeć do jednej z najbardziej nielubianych grup zawodowych. Spróbujcie sobie wyobrazić, że to Wasza praca jest cały czas wyśmiewana i obrażana. Wyobraźcie sobie, że kiedy w rozmowie z nowo poznanym człowiekiem (spoza branży marketingowej*) wspominacie o tym, co robicie, na ustach Waszego rozmówcy pojawia się ironiczny uśmieszek. Wiadomo, że nikt rozsądny nie płacze z tego powodu w poduszkę, ale to po prostu nie jest miłe. A ośmielę się stwierdzić, że każdy, kto te wspomniane wyżej opinie wygłasza, choć raz w życiu całkowicie bezpłatnie skorzystał z pracy jakiegoś blogera. Ba, obstawiam, że robi to co najmniej kilka razy w miesiącu. Czy to szukając w internecie przepisu, czy informacji praktycznych o jakimś celu podróży, czy też sprawdzając opinie na temat jakiegoś sprzętu przed zakupem lub restauracji przed pójściem do niej na obiad. Praca blogerów i innych twórców internetowych zalewa internet. To naturalna kolej rzeczy, że wraz z rozwojem internetu i mediów społecznościowych powstało kilka nowych zawodów. Czy 15 lat temu ktoś miał na wizytówce napisane “Specjalista ds. mediów społecznościowych”? Nie. To stosunkowo nowy zawód, który pojawił się z potrzeby rynku i nikt tego nie neguje i nie wyśmiewa. Bloger/vloger natomiast, to wciąż zawód-abstrakcja, który niektórym tak trudno zaakceptować i obdarzyć szacunkiem. Każdy bloger choć raz usłyszał lub przeczytał pytanie “a tak poza blogiem to czym się zajmujesz?”. Czemu nikt nie zapyta o to samo np. dziennikarza lub innego pracownika mediów lub marketingu? Albo przedstawiciela jakiegokolwiek innego zawodu? I czemu jak bloger odpowie na to pytanie “niczym”, to po drugiej stronie zazwyczaj pada coś w stylu “aha, czyli nie pracujesz?”. Przykre jest, że wiele osób tak nas traktuje i nie ma szacunku do naszej pracy, jednocześnie tak często bezpłatnie z niej korzystając.
Kiedy ja zakładałam bloga, w Polsce było już trochę osób, które wykonywały ten zawód (czyli mówiąc wprost – utrzymywały się z tego). Nie sądziłam wtedy, że uda mi się dołączyć do tego grona, bo kiedy ja wkraczałam na ten rynek, wiele osób dostrzegło w prowadzeniu bloga potencjał biznesowy i konkurencja zrobiła się naprawdę duża. Piszę “konkurencja”, choć to nie do końca trafne określenie, ale chodzi o to, że uwaga odbiorców ma pewne ograniczenia, a im więcej jest blogów, tym trudniej zainteresować odbiorców własnym. Dlatego ja przez bardzo długi czas na pierwszym miejscu stawiałam swoją pracę w marketingu, która momentami doprowadzała mnie do szału i wcale nie sprawiała mi przyjemności, ale przecież nie mogłam postawić wszystkiego na jedną kartę i zostać blogerką, bo myślałam, że…
- Na pewno nie uda mi się z tego utrzymać.
- Tego zawodu nie traktuje się poważnie.
- To zbyt ryzykowne, przecież blogi mogą się “skończyć”.
- Wybicie się na rynku kosztuje masę czasu, pracy, a może i inwestycji finansowych. Postawienie wszystkiego na jedną kartę jest bardzo ryzykowne.
Z powodu tych wszystkich (w większości błędnych) przekonań rozwój mojego bloga trwał o wiele dłużej, niż mógłby trwać, gdybym nie podeszła do tego z takim nastawieniem. Przede wszystkim gdybym od początku rozumiała to, co za pomocą tego wpisu chcę uświadomić innym… Tym, którzy sami myślą o założeniu bloga i tym, którzy o blogerach wypowiadają się pogardliwie. Bloger to zawód, wpisany do klasyfikacji zawodów i specjalności. Pod tym linkiem znajdziecie nawet bardzo trafnie opisany zakres obowiązków blogera. Brzmi trochę, jak opis jakiegoś stanowiska w korporacji, prawda? W gruncie rzeczy jest bardzo wiele podobieństw. My też co rano zasiadamy do swojej skrzynki mailowej, na której czekają na nas mniej lub bardziej ważne wiadomości i zadania do wykonania. Główna różnica polega na tym, że my jesteśmy w pracy naprawdę niemal non stop. Bloger pracujący z pasją ma ciągłą potrzebę tworzenia i bycia w kontakcie ze swoimi odbiorcami. Trudno nam wyjechać na wakacje i odłożyć na tydzień telefon i aparat – żal nam zmarnować okazję do tworzenia nowych treści na bloga. To jest powód, dla którego ja lubię wracać w te same miejsca – nie czuję wtedy potrzeby przygotowywania nowych wpisów i filmów z danej podróży, mogę poczuć namiastkę wakacji. Warto jednak podkreślić, że kiedy tworzę, robię to bo tak chcę, a nie dlatego, że muszę. To dzięki temu praca blogera jest tak przyjemna – mamy duży wpływ na to co, kiedy i z kim robimy.
Ale choć niektórym trudno w to uwierzyć, jest to też zawód bardzo trudny, bo wymagający od nas umiejętności z różnych dziedzin – kreatywnych, interpersonalnych, biznesowych… Wielu blogerów gdzieś po drodze odpuściło, bo ta praca ich przerosła. Pozostali przede wszystkim pasjonaci, bo ci, którym zabrakło pasji, odpadli po kilku miesiącach lub latach pracy, w której jedynym wynagrodzeniem było dobre słowo od czytelnika. Nie każdy akceptuje też dodatkową cenę, jaką przychodzi płacić za prowadzenie poczytnego bloga, a jest nią popularność wraz z jej ciemnymi stronami. Dywagacje na temat naszego życia prywatnego na forach internetowych, różnego rodzaju plotki i pomówienia, często niewyobrażalny dla przeciętnego człowieka, zupełnie nieuzasadniony hejt.
A za co właściwie hejtuje się blogerów?
- Za to, że właściwie nic nie robią, a zarabiają więcej, niż przeciętny Kowalski.
Kiedy czytam takie komentarze pod adresem jakiegokolwiek zawodu, mam ochotę zachęcić te osoby, aby spróbowały lifetrampingu. Zdaje się, że na tym portalu można znaleźć też blogerów, którzy chętnie pokażą, jak taka praca wygląda od kuchni. Myślę, że zanim wyda się taką opinię, że w jakimś zawodzie “nic się nie robi”, najpierw powinno się choć na 1 dzień “wejść w buty” takiej osoby i na tej podstawie ocenić sytuację. Gwarantuję, że można zmienić zdanie o 180 stopni.
Przy okazji przypominam ten swój post:
I ten, tak a propos wysokich zarobków…
- Dużo rzeczy dostają za darmo.
Czyli dokładnie tak, jak większość dziennikarzy, redaktorek pism kobiecych itp., tylko z tym jakoś nikt nie ma problemu. Czy ktoś myśli, że jak widzi w gazecie jakiś kosmetyk polecany przez autorkę artykułu to ona kupiła go sobie sama? Nie, na 99% dostała go w paczce PR-owej. Takich paczek do redakcji czasopism i portali internetowych codziennie trafiają dziesiątki. Blogi są wirtualnym odpowiednikiem prasy, z tą różnicą, że są prowadzone zazwyczaj przez jedną osobę, a przy tym mają nawet większe zasięgi. To z blogów coraz więcej ludzi czerpie inspiracje i dowiaduje się o nowych kosmetykach, ubraniach, gadżetach czy restauracjach. To dlatego na blogerskich skrzynkach mailowych codziennie pojawiają się propozycje przesłania paczki PR-owej z kosmetykami, suplementami diety lub np. biżuterią, zaproszenia do restauracji na bezpłatny obiad czy nawet do jakiegoś kraju na “presstrip”. Dokładnie to samo dzieje się u dziennikarzy, ponieważ oni też, tak jak blogerzy, nieustannie poszukują inspiracji do nowych treści. To jest klasyczna wymiana wartości – redakcja/bloger nie musi inwestować w te rzeczy, firmy mają szansę na bezpłatną wzmiankę (podkreślam SZANSĘ – przesyłki PR-owe nie zobowiązują do publikacji), a odbiorcy tych treści dowiadują się o nowościach. Win-win-win. I teraz tak… Czytelnicy blogów z jednej strony chcieliby, aby blogerzy testowali różne rzeczy, aby poznać ich opinie na ich temat (dostając coś w przesyłce PR-owej równie dobrze możemy wypowiedzieć się o danej rzeczy negatywnie). A z drugiej chcieliby, aby te rzeczy kupowali sami. I idąc dalej – z jednej strony chcieliby otrzymywać jak najwięcej treści, a z drugiej nie akceptują współprac, na których bloger zarabia. Czyli podsumowując – najlepiej, aby bloger był wolontariuszem, który pracuje w etatowym wymiarze godzin, ale oczywiście za darmo i jeszcze samodzielnie kupując rzeczy, które testuje po to, aby ułatwić swoim czytelnikom decyzje zakupowe. Widzicie tu jakiś sens i logikę? Bo ja nie bardzo :).
Inna kwestia, że to co odbiorcom może się wydawać “za darmo”, wcale takie nie jest. Przy przesyłkach PR-owych nie mamy żadnych zobowiązań, ale inaczej to wygląda przy barterze. Współpraca barterowa to wzajemna wymiana usług. Czyli jeśli np. hotel zaprasza mnie do siebie na weekend, to w zamian oczekuje jakichś wzmianek na jego temat. Czy to pokazania na Instagramie, czy we vlogu. Czasami od razu to ustalamy, a czasami wszystko zależy ode mnie. I tu znowu nasuwa się komentarz: “wielki mi problem pstryknąć kilka fotek i oznaczyć na Instagramie”. No nie, to nie jest wielki problem, ale zebranie wokół siebie ponad 18 tysięcy obserwatorów na Instagramie już takie proste nie było i tak krótko nie trwało, a czy muszę mówić, że bez tego nie dostałabym żadnej propozycji współpracy?
- Blogerzy tworzą płytkie/szkodliwe treści. Blogerzy wciskają kit. Blogerzy zareklamują wszystko.
I tu już na wstępie powinnam zaznaczyć, że pisząc ten post nie mam na myśli tzw. patoinfluencerów. Nie piszę tu o ludziach, którzy wybili się w internecie na skandalach tylko po to, aby później stać się słupem reklamowym na Instagramie. To nie są blogerzy! Ale faktem jest, że i “normalni” blogerzy, tworzący na co dzień wartościowe treści, czasami zrobią coś szkodliwego lub dla nas niedopuszczalnego, np. przekażą niesprawdzoną informację medyczną albo wezmą udział w kampanii promującej wartości niezgodne z tym, co reprezentują na co dzień. Ja też jestem w blogosferze konsumentem treści i też takie rzeczy widzę. Ba, jako twórca też pewnie zaliczyłam jakieś drobne wpadki, np. za słabo sprawdziłam jakieś informacje.
Ogromną plagą blogosfery, która wpływa na opinię całego środowiska, jest kryptoreklama. Tego jest naprawdę bardzo dużo i mnie samej nóż się w kieszeni otwiera kiedy widzę, jak niektórzy blogerzy okłamują swoich odbiorców. Doskonale rozumiem, że Was też to może wkurzać. Znam jednak ten problem też z drugiej strony i wiem, że łatwo można nas niesłusznie posądzić o kryptoreklamę**. Tak czy siak – tu w 100% się z Wami zgadzam, ale….
Po pierwsze apeluję, aby nie wkładać wszystkich do jednego wora… To powinno być oczywiste. A po drugie proszę Was, abyście pamiętali też o tym, że to Wy swoimi wyświetleniami decydujecie o tym, kogo wspieracie. Nie przyczyniajcie się do popularności osób, które tworzą szkodliwe, nieszczere treści, a wspierajcie tych, których działalność wydaje Wam się wartościowa. Ja też zrezygnowałam z obserwowania niektórych blogerek, bo ich przekaz wydawał mi się niespójny i według mnie straciły na wiarygodności. Niezmiennie dziwi mnie, że ludzie wierzą osobom, które w jednym miesiącu potrafią zareklamować 3 kremy do twarzy i o każdym mówią, że jest hitem, który odmienił ich życie…. Ale OK, nie mówię z tego powodu, że wszyscy konsumenci blogowych treści są pozbawieni umiejętności racjonalnego myślenia.
A na końcu powiem to głośno – jestem dumna z bycia blogerką. I w całej swojej działalności zawodowej najbardziej lubię te momenty, kiedy zajmuję się tylko blogiem. Robię to z przyjemnością, pasją i zaangażowaniem i dzięki temu jestem w stanie się z tego utrzymać – dziś proporcje się odwróciły – blog jest moją główną pracą, a inne rzeczy robię czasami, dodatkowo, jeśli mam na to ochotę. Nie było łatwo dojść do tego etapu, latami pracowałam na zaufanie odbiorców i na wyróżnienie się z całej masy blogerów, zarówno konkurując o uwagę odbiorców, jak i reklamodawców. Nadal wszystko robię całkowicie sama, jedynie czasami potrzebuję pomocy przy robieniu zdjęć, w czym pomaga mi Wojtek lub Mama. Ale tu warto podkreślić, że wielu blogerów ma już tak dużo pracy, że potrzebują wsparcia w postaci wirtualnej asystentki czy menadżera. To jest super. Cieszę się, że ta branża tak się rozwija i że coraz więcej osób może pochwalić się łączeniem swojej pasji z pracą.
No to jak, czy udało mi się tym postem chociaż jednej osobie przybliżyć, na czym polega praca blogera i że blogowanie już dawno przestało być wyłącznie hobby?
*W branży marketingowej blogowanie jest odbierane pozytywnie. Ja na samym początku freelancingu, kiedy jeszcze musiałam sama poszukiwać klientów, w odpowiedzi na moją ofertę otrzymałam raz propozycję pracy na etacie, bo właściciel danej agencji marketingowej bardzo chciał mieć w swoich szeregach osobę zajmującą się blogowaniem. Osoby pracujące w marketingu zazwyczaj wiedzą, jak trudno jest zbudować wartościowy zasięg i zaangażowanie, dlatego szanują osoby, którym się to udaje.
**To też wymaga rozwinięcia. Przykładowo ja mam teraz współpracę z Multisportem, w ramach której mam ustalone nieliczne, bardzo konkretne działania. Poza nimi jednak sama z siebie częściej wspominam o karcie, tak samo jak robiłam to przed rozpoczęciem współpracy – bo po prostu bardzo się z niej cieszę! Te publikacje nie są opisane jako sponsorowane, bo takie nie są, a dla kogoś to może wyglądać, jak kryptoreklama. Inny przykład – masę rzeczy, miejsc i marek polecam Wam zupełnie sama z siebie, a też niektórzy odbierają to jako kryptoreklamę. Mnie jako blogerce łatwiej wyłapać prawdziwą kryptoreklamę, bo dostaję często te same propozycje współpracy co inni i potem widzę, że ktoś zachwala coś bez poinformowania, że otrzymał dany produkt w ramach płatnej współpracy.