Polowałam na nią od kiedy się o niej dowiedziałam. Uwielbiam kawę Inkę, więc takie połączenie smakowe też wydawało mi się niezwykle kuszące. I w końcu upolowałam… Przeczytałam skład i odstawiłam na półkę. Nie, nie dlatego, że to sama chemia i że szkoda zdrowia. Nie jest aż tak źle.
Ja po prostu nie lubię kiedy coś “o smaku czegoś”, nawet koło tego “czegoś” nie leżało. Dlatego Inkę waniliowo-pomarańczową postanowiłam zrobić w domu sama. Na bazie tradycyjnej Inki oczywiście :). I tu od razu zaznaczę – ja nie mówię, że ta domowa smakuje tak samo. Nie mam pojęcia, nie mogę tego ocenić, bo tej sklepowej nie kupiłam. Myślę jednak, że nie mam czego żałować 😉
Zaczynamy oczywiście od przygotowania Inki według własnych upodobań (ja wolę taką zalewaną gorącym mlekiem, nie przepadam za taką na bazie wody). A potem mamy do wyboru dwie opcje
- słodzimy ją jakimś zdrowszym zamiennikiem cukru (u mnie jest to ksylitol), a następnie dodajemy ekstrakty – wanliowy i pomarańczowy. Obydwa ekstrakty można za grosze przygotować samodzielnie w domu. Pisałam o tym tu (ekstrakt pomarańczowy) i tu (ekstrakt waniliowy).
- słodzimy cukrem/ksylitolem z prawdziwą wanilią (przepis w tym samym linku co ekstrakt waniliowy) i wtedy smak wanilii mamy już załatwiony. Dodajemy jeszcze tylko ekstrakt pomarańczowy i gotowe.
Intensywność smaku wanilii/pomarańczy zależy od tego, ile ekstraktu dodamy. Jeśli pijemy taką Inkę np. do śniadania lub w trakcie pracy, nie możemy przesadzić z ilością ekstraktów, gdyż są one na bazie alkoholu.
I tu może przyda Wam się informacja, że próbowałam zrobić wersję bezalkoholową i zamiast ekstraktu dodać po prostu sok pomarańczowy, ale choć smak był OK – w kawie zrobiły się nieestetyczne gluty ;). Może to kwestia kontaktu soku pomarańczowego z mlekiem, może to wina tego, że sok był z miąższem, bo był świeżo wyciskany… Może gdyby kawa była zrobiona na wrzątku a nie na mleku, lub gdybym użyła soku z kartonu to nie byłoby tego problemu? Zachęcam do eksperymentów ;).
Na koniec skład sklepowej Inki o smaku wanilii i pomarańczy. Jak widać, za smak odpowiadają wyłącznie aromaty.
To nie ostatni wpis tego typu, postanowiłam rozpocząć cykl, w którym będziemy “podrabiać” różne sklepowe gotowce. Mam nadzieję, że ta seria przypadnie Wam do gustu 🙂
P.s. Ogłoszenie parafialne – niedawno coś mi się posypało z czcionkami na blogu. Niesamowicie mnie to wkurza, ale cierpliwie czekam kiedy mój mężczyzna będzie miał czas aby mi to naprawić. Dziękuję za uwagę 😉