Dziś będzie trochę prywatnie, ale w temacie bloga, więc nie czuję dyskomfortu z tego powodu. Zdecydowałam się napisać ten post pod wpływem pozytywnych emocji, które spłynęły na mnie wczoraj. Pisałam Wam niedawno, że ostatnio nie najlepiej się czułam, a jako że zaszły zmiany w mojej diecie (jeszcze mocniej ograniczyłam spożywanie mięsa, co w moim przypadku oznacza prawie całkowitą jego eliminację), postanowiłam sprawdzić czy mi one nie zaszkodziły. Zdecydowałam się więc na spory przegląd organizmu, w co wlicza się morfologia + rutynowe badania związane z moimi zaburzeniami metabolicznymi, lekami, które biorę itd. Kilka miesięcy temu “zwierzyłam” Wam się z jakimi problemami ze zdrowiem się zmagam i co mnie motywuje do zdrowego stylu życia. Szerzej pisałam o tym tutaj, ale jeśli komuś nie chce się tego czytać to powiem w dużym skrócie – mam PCOS i związane z tym problemy metaboliczne (insulinooporność, bardzo wysoki poziom cholesterolu), a to przekłada się na kiepskie wyniki badań bez względu na to co jem i jak aktywna fizycznie jestem. Jest to frustrujące, ale odnalazłam w sobie inną motywację do zdrowego życia i jakoś to wszystko się kręci ;).
W sumie przyzwyczaiłam się do tego, że moje wyniki badań za każdym razem są coraz gorsze. Ostatnio jeden lekarz nawet pozwolił sobie zdiagnozować u mnie cukrzycę, ale później żaden tego nie potwierdził… Ogólnie jeśli chodzi o polską służbę zdrowia to… Kiedyś mogłam powiedzieć, że warszawski szpital i poliklinika na Karowej przywracają mi w nią wiarę, ale teraz już się z tego wycofuję. Nie godzę się jednak na taki stan rzeczy, po tym jak dwóch lekarzy na Karowej zachowało się w stosunku do mnie naprawdę fatalnie, nasmarowałam na nich skargę do szpitalnego rzecznika praw pacjenta i dyrektora ich oddziału, a potem upierdliwie przypominałam o sobie dopytując co zrobili w mojej sprawie. Ostatecznie otrzymałam pismo z przeprosinami i deklarację, że obaj lekarze dostali upomnienia. Czy to prawda – pewnie przekonam się podczas wizyty w listopadzie, jeśli trafię na któregoś z nich ;).
Ale zaraz zaraz, miało być pozytywnie, a tu taki długi wstęp mi wyszedł… Otóż wczoraj po raz pierwszy od wielu lat wyszłam z gabinetu lekarskiego uśmiechnięta od ucha do ucha. Z dwóch powodów. Po pierwsze przypadkowo trafiłam na naprawdę przesympatyczną i zaangażowaną lekarkę, która akurat zastępowała moją urlopującą się internistkę. Co ciekawe – lekarka ta była mniej więcej w moim wieku ;). To wiele wyjaśnia – nie jest jeszcze zmęczona, nikt jej pewnie jeszcze nie wziął na dywanik za wystawianie skierowań na badania i nie wmówił, że młodzi ludzie to przecież są zdrowi, a starych to już nie opłaca się leczyć. To w sumie przykre, że trafiając do takiego lekarza poczułam się trochę jakbym wygrała los na loterii. To przecież powinna być norma, a nie jakiś wyjątek!
Druga sprawa – odebrałam wyniki robionych ostatnio badań i WOW! W zasadzie “tylko” cholesterol mam nadal kosmicznie za wysoki (ale niższy niż ostatnio!), a reszta wyszła super! I mam wreszcie czarno na białym pokazane, jak ogromne znaczenie ma to co jem. Po obciążeniu glukozą mój poziom glukozy we krwi po dwóch godzinach utrzymuje się na zbyt wysokim poziomie (ostatnio 143 mg/dL), a po mojej standardowej śniadaniowej owsiance po tych niespełna 2h od jej zjedzenia wynik wyniósł 78 mg/dL. To dla mnie najlepszy dowód na to, że muszę pilnować ładunku glikemicznego posiłków. Jeszcze nie wszystkie badania zrobiłam, ale te najważniejsze za mną… I po raz pierwszy doświadczyłam tego, czego brakowało mi przez wszystkie ostatnie lata. Mam dowód na to, że dbam o siebie i że robię to dobrze.
Pomyślałam sobie ostatnio, że zdrowy styl życia wymaga też posiadania dużej ilości pokory. Mogę być zła na to, że od kilku lat muszę faszerować się hormonami, że pomimo 48 kg “żywej wagi” muszę brać leki na cholesterol i pomimo dbania o odpowiednią dietę co najmniej raz w roku obciążać się glukozą aby sprawdzić czy zagrożenie cukrzycą wzrasta czy utrzymuje się na stabilnym poziomie. Może mi się to nie podobać, ale nie będę się buntować. Będę pić tę cholerną glukozę, łykać te tabletki i przynajmniej będę wiedzieć, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy aby nie mieć problemów z sercem czy cukrzycą.
Ja nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy na własne życzenie fundują sobie problemy ze zdrowiem np. paląc papierosy czy odżywiając się w fatalny sposób. Dla mnie zdrowie jest jedną z największych życiowych wartości, dlatego staram się dbać o nie jak o skarb. I dotyczy to zarówno zdrowia fizycznego jak i psychicznego. Zdrowe jedzenie jest pyszne, aktywność fizyczna przyjemna. I to wszystko ma sens! Oczywiście i tak mogę zachorować na raka, bo to nie zależy tylko od stylu życia (choć od tego również)… Mogę też zginąć w wypadku… Ale przynajmniej oddam komuś zdrowe organy.
Podsumowując – dbam o siebie i czuję się zadbaną kobietą, mimo iż na taką nie wyglądam. Spotykając mnie na ulicy zauważycie, że mam zniszczoną (przez wieloletnią walkę z trądzikiem) cerę i wysokoporowate, przypominające siano włosy. Ale dla mnie dbanie o siebie to nie jest tylko nałożenie balsamu na ciało i zrobienie makijażu. To tylko wierzchołek góry lodowej. I zdecydowałam się wyrzucić tutaj z siebie te przemyślenia, bo chcę aby były one dopełnieniem do mojej gadki o byciu świadomym konsumentem, o wadze zdrowego odżywiania i aktywności.
A ty… Dbasz o siebie?