Muszę się Wam dzisiaj do czegoś przyznać. Do błędu, zmiany poglądów… Jak zwał tak zwał. Piszecie mi czasami, że nadrabiacie mojego bloga czytając go nawet w całości. Jest to dla mnie bardzo zaskakujące, ale też pokazuje mi, że muszę brać odpowiedzialność za wszystko co się na nim znajduje. A – jak chyba każdemu – zdarza mi się zmienić poglądy i uznać, że coś robiłam źle. Mam co prawda nadzieję, że wszyscy zdają sobie sprawę, że nie jestem lekarzem ani osobą wszechwiedzącą i wszystko co opisuję na blogu to tylko moje doświadczenia, a nie materiały naukowe… Ale i tak co jakiś czas robię przegląd starych postów na blogu i jeśli trzeba – jakieś edytuję lub nawet usuwam.
Jednym z postów, które zdecydowałam się ukryć był ten o witaminie D. Owszem, pisałam w nim, że klimat w jakim żyjemy powoduje, że każdy z nas może mieć niedobory, ale jako rozwiązanie tego problemu podsunęłam ryby. No tak, jest to oczywiście jakieś rozwiązanie, ale zdecydowanie niewystarczające.
Kiedyś bardzo wierzyłam w moc suplementacji i ufając reklamom kupowałam sobie różne specyfiki na włosy i cerę lub po prostu na wzmocnienie. Potem zaczęłam pracować w firmie produkującej suplementy diety i to tam uświadomiłam sobie, że większość producentów suplementów w sprzedaży swoich produktów bazuje jedynie na marketingu. Tak naprawdę sprzedają nam oni ładnie opakowane i świetnie zareklamowane NIC, bo zawartość substancji czynnych w tych tabletkach bywa naprawdę znikoma. Nie mówię tu teraz o firmie w której pracowałam, bo ta właśnie stawiała na jak największe dawki, aby ten suplement w ogóle miał szansę zadziałać. Byłam junior product managerem, przez moje biurko przewijały się dziesiątki produktów konkurencyjnych, które pod okiem bardziej doświadczonego kolegi uczyłam się analizować. Jedną z wielu rzeczy, które wyniosłam z tej pracy było ograniczone zaufanie do rynku farmaceutycznego. I nie chodzi tylko o ściemy jakie wciskają niektórzy producenci! Inni dla odmiany mają mocno pod górę i prawo nie pozwala mówić im o właściwościach ich produktów. Przykładowo – nie można mówić, że suplement diety wzmacnia odporność. Według prawa suplementy diety są produktami podobnej rangi jak np. jogurty. Pamiętacie tę historię kiedy Danone zapłacił karę za reklamowanie swoich produktów jako wzmacniających odporność? To już faktycznie było przegięcie, ale nawet jeśli ktoś produkuje świetny jakościowo suplement na bazie czosnku, imbiru czy innego naturalnego produktu faktycznie wpływającego na odporność, to nie może powiedzieć o tym światu. Robi to więc okrężną drogą pisząc na opakowaniu dozwolone oświadczenia, które nie dla wszystkich są zrozumiałe i nie mówią całej prawdy o produkcie. Niektórzy oczywiście za nic mają sobie prawo i opowiadają niestworzone historie o swoich produktach, ale cóż. Są tacy, których na to stać, bo ewentualna kara to tylko kropla w morzu dochodów całego koncernu. Rozpisałam się nie do końca na temat, ale na to też chcę zwrócić uwagę – miejcie swój rozum dobierając suplementację dla siebie. Zamiast czytać hasła marketingowe – czytajcie składy. Niektóre produkty mają beznadziejne składy, ale świetną otoczkę marketingową, a inne mają super skład, ale producent nie może sobie pozwolić aby napisać w prostych słowach prawdę o działaniu swojego produktu.
No dobra, to był trochę przydługi wstęp, więc czas przejść do rzeczy. Ja po przejściu na zdrowy tryb życia uznałam, że żadna suplementacja nie jest mi potrzebna. Myślałam, że odżywiając się zdrowo mogę zdać się na samą naturę i aptekę mogę omijać szerokim łukiem. To samo podejście obserwuję u bardzo wielu osób – ludzie z dumą mówią, że zamiast do apteki chodzą na bazarek i że żadna chemia nie jest im potrzebna. Co więcej – uważają, że lepiej dbają o zdrowie niż ci, którzy sięgają po jakieś suplementy i w ogóle nie biorą pod uwagę tego, że może być dokładnie odwrotnie. Cóż, nawet rozumiem to podejście, bo sama też takie miałam. Nie zamknęłam się jednak na argumenty innych osób i w końcu zmieniłam swoje poglądy w tej sprawie. Już nie uważam, że natura jest najmądrzejsza, bo znajduję wiele dowodów na to, że… hmmm. Pewnych rzeczy nie przemyślała. Szkoda, że najwięcej pozytywnych właściwości mają te części grejpfruta, które są niejadalne. Szkoda, że tak wysoko odżywcze produkty jak spirulina czy chlorella nie są dostępne dla człowieka na wyciągnięcie ręki. I przyznam, że akurat takich naturalnych produktów jak algi czy ekstrakt z grejpfruta nigdy nie negowałam i stosowałam je nawet w okresie niechęci do suplementacji. Ale do wszelkiego rodzaju tabletek miałam bardzo negatywny stosunek.
Pierwsza czerwona lampka zapaliła mi się kiedy poznałam profesor Wawer. Po nagraniu tego wywiadu nieco zmieniłam zdanie czy suplementy są potrzebne. Postanowiłam zrobić sobie analizę włosów w celu przebadania organizmu pod kątem niedoborów. Ostatecznie jednak do tej analizy nie doszło, bo chciałam aby ten kosmyk włosów wyciął mi fryzjer (trzeba wyciąć całkiem spory kawałek blisko skóry, dlatego nie chciałam robić tego sama). Rzecz w tym, że do fryzjera chodzę bardzo rzadko, więc ta kwestia gdzieś mi umknęła. Ostatnio od jednej z Was dowiedziałam się o innym sposobie na sprawdzenie niedoborów i ten jest już nieco mniej upierdliwy, więc planuję zrobić go jak tylko wyzdrowieję i wrócę do formy po antybiotykach (mam zapalenie oskrzeli). Oczywiście po fakcie wszystko Wam opowiem ;). Niemniej – teraz już wiem, że i bez wnikliwych badań można ocenić, że niektóre składniki trzeba suplementować. Przykładem jest właśnie wspomniana wyżej witamina D, której zdecydowana większość społeczeństwa ma niedobory. Inny przykład to witamina B12, której suplementacja jest wskazana przy diecie ubogiej w produkty odzwierzęce (ale nie tylko). Produkty pochodzenia roślinnego nie są w stanie dostarczyć nam odpowiedniej ilości tej witaminy. Nie będę teraz pisać kto i co powinien suplementować, bo to temat rzeka, w dodatku poza moimi kompetencjami… Ale to co chcę przekazać, to że zdrowa dieta nie oznacza diety idealnej, która w 100% zadba o nasz organizm. Są różne problemy ze zdrowiem (np. hormonalne lub metaboliczne), które wręcz wymagają wsparcia w postaci suplementacji. Bycie z góry na nie “bo to chemia” może okazać się dla nas szkodliwe.
Gdyby natura mogła rozwiązać wszystkie nasze problemy ze zdrowiem, nie byłaby nam potrzebna służba zdrowia. Nie wszystko da się załatwić za pomocą natury, niestety. Nie lubię demonizowania np. leków. Nie miejcie wyrzutów sumienia, że raz w miesiącu z powodu bólu brzucha czy głowy bierzecie pigułkę przeciwbólową… Wszystko jest dla ludzi, jeśli potrafimy z tego korzystać z umiarem i rozsądkiem. To samo jest z suplementami – słuchanie reklam i bieganie do apteki po środki na lepsze zasypianie/apetyt/trawienie/wzmocnienie to straszna przesada! Ale dobieranie dobrych jakościowo suplementów dostosowanych do potrzeb organizmu to po prostu profilaktyka.
Za jakiś czas napiszę jaką suplementację stosuję (i dlaczego). A jaki jest Wasz stosunek do suplementacji?