Nie ma co się oszukiwać, nadszedł już ten czas w roku, kiedy najlepszymi przyjaciółmi człowieka nie są już mięta i kostki lodu, ale miód, imbir i czosnek. A że odporność nigdy nie była najmocniejszą stroną mojego organizmu, ja z tymi przyjaciółmi mam już całkiem zaawansowane relacje. Nie, nie jestem jeszcze chora, ale moje gardło 50latki* już się odzywa i wysyła pierwsze sygnały ostrzegawcze.
*To właśnie usłyszałam na początku roku od laryngologa – moje gardło wygląda jak u 50 latki, więcej na ten temat pod koniec wpisu.
W sumie to i tak cud, że mniej więcej od lutego jestem zdrowa, wcześniej chorowałam o każdej porze roku, a wiosną i wraz z nadejściem pierwszego, jesiennego powietrza (co często było już w sierpniu) to obowiązkowo. W tym roku stał się jaki cud, który w zasadzie cudem nie jest, bo chyba można go racjonalnie uzasadnić. Powody poprawy mojej odporności mogą by dwa:
- Pies. Kiedy zimą chorowałam raz za razem, moja lekarka powiedziała, że z powodu pracy w domu mam typowy syndrom przedszkolaka – wyjdę do ludzi i już coś łapię. Faktycznie, rzadko jeździłam do biura, były dni, kiedy w ogóle nie wychodziłam z domu. A kiedy już wyszłam, momentalnie coś do tego domu przynosiłam. Mój organizm miał za słabą odporność na różnego rodzaju wirusy i bakterie. Teraz jest inaczej – ze względu na psa wychodzę z domu codziennie, a i o brak bakterii nie muszę się martwić posiadając to małe, cudowne stworzenie. Zawsze wiedziałam, że życie w sterylnych warunkach to zło 🙂
- Bieganie. To wiosenne, kiedy realizowałam plan treningowy i wychodziłam rano biegać nawet gdy wiało i padało. Niewykluczone, ze trochę się wtedy zahartowałam.
Pamiętam też jedną absolutnie wyjątkową zimę, kiedy nie chorowałam ani razu. Jak to zrobiłam? Regularnie (jakieś 2 razy w tygodniu) wcinałam kanapki z czosnkiem.
No właśnie, czosnek. Tyle się mówi o jego właściwościach, są one naukowo potwierdzone… Czy nam odpowiada jego smak czy nie, warto jesienią włączyć go do swojej diety (w postaci surowej). Planuję wkrótce napisać taki wpis jak pisałam o rybie, z tym że jego głównymi bohaterami będą czosnek i cebula, warzywa których raczej nie przegryzamy sobie w postaci surowej, a które są bardzo, naprawdę bardzo zdrowe.
Świetnym, naturalnym patentem na wzmocnienie odporności, od lat stosowanym przez moją mamę, jest mikstura z wody, miodu i cytryny. Wieczorem miód rozpuszczamy mniej więcej w 1/4 szklanki letniej wody, odstawiamy na noc, a rano dolewamy do niego trochę ciepłej wody i dodajemy cytrynę. Pijemy codziennie.
Ja jakoś nie mam weny do codziennego przygotowywania tego napoju, więc robię to okazjonalnie i w trochę inny sposób: ok.5 plasterków imbiru i pół laski cynamonu zalewam wrzątkiem, odstawiam na kilkanaście minut. Następnie dolewam trochę wody mineralnej aby napój miał temperaturę bezpieczną dla miodu i dosładzam go miodem i dodaję cytrynę. Przygotowuję sobie tego drinka za każdym razem, kiedy przemarznę, zmoknę, albo czuję że coś mnie bierze i już nie raz mnie uratował w takiej sytuacji.
Imbir to też dla mnie prawdziwy bohater tej gorszej połowy roku. Dodaję go do herbaty, ale świetnie sprawdza się też samodzielnie – wystarczy kilka plasterków zalać wrzątkiem, zaparzyć przez kilkanaście minut a następnie dodać do tego np. kilka plasterków cytryny lub pomarańczy. Rozgrzewa, a w dodatku świetnie smakuje.
Super jest mieć w domowej spiżarni przetwory z malin czy aronii. Taki sok albo konfitura malinowa mogą nie tylko osłodzić zimny, jesienny wieczór, ale i pomóc w walce z przeziębieniem. Jeśli nie posiadacie takich skarbów, można ratować się tymi ze sklepu, ale tylko po przeczytaniu składu i sprawdzeniu czy w ogóle są w nim maliny. Jedna się nie liczy ;).
W takim temacie nie może zabraknąć kilku słów na temat witaminy C. Niby są badania, które udowadniają, że witamina C nie chroni nas przed przeziębieniem i nie wzmacnia odporności, a co najwyżej delikatnie łagodzi i skraca przebieg infekcji, ale ja nie do końca w to wierzę. Ogólnie nie wierzę w wiele badań, które negują skuteczność tego, co jest najprostsze. Wierzę natomiast, że warto spożywać naturalną witaminę C nawet w końskich dawkach ;). Pamiętajmy, że najwięcej jest jej m.in. w czarnej porzeczce, papryce, natce pietruszki, dzikiej róży i brukselce.
Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie akurat dotyczy i chyba warto uczulić na to innych. Ja podczas ostatniej zimy miałam duże problemy z gardłem, przez co postanowiłam w końcu je przebadać u laryngologa. Okazało się, że nie siedzi w nim żadna paskudna bakteria, a po prostu jest potwornie przesuszone. Zaczęłam wówczas kurację nawilżającą, która po pewnym czasie przyniosła efekty. Oto co poradziła mi doktor laryngolog:
- picie dużej ilości wody. Nie soków owocowych, bo podrażniają i nie herbaty (szczególnie zielonej) bo wysusza. Nie trzeba całkowicie rezygnować z innych napojów, ale warto ich ilość równoważyć wodą
- rozgryzanie kapsułek z witaminą A+E
- spray nawilżający – ja stosowałam Glosal
- wybieranie tabletek na gardło o właściwościach nawilżających a nie ściągających
- zamiast leków na gardło można też ssać zwykłe cukierki – efekt będzie podobny. Ja nie jestem zwolenniczką dostarczania sobie cukru w takiej postaci, ale na gardło to akurat naprawdę pomaga.
I na koniec – pamiętajmy aby jesienią i zimą nie zamykać się w domu – warto chodzić na długie spacery nawet kiedy jest chłodno 🙂 tak samo jak warto zapewniać sobie kontakt z innymi ludźmi, naprawdę można w ten sposób wspomóc swoją odporność.
A Wy jak wzmacnianie swoją odporność? Koniecznie podzielcie się ze mną swoimi sposobami 🙂 chętnie przetestuję, bo dosłownie czuję oddech grypy na plecach 😉