Rozpoczynam na blogu serię, która pewnie zainteresuje bardzo wąskie grono moich stałych czytelników, a możliwe, że przyda się jedynie tym przybywającym z Google. Ale tego tematu nie może tu zabraknąć, bo jak najbardziej dotyczy on zdrowego stylu życia.
Pierwszym krokiem do założenia aparatu jest… podjęcie decyzji o nim. U mnie ten krok zajął najwięcej czasu ;). Wadę zgryzu mam od bardzo dawna, ale na początku zupełnie mi ona nie przeszkadzała. Byłam skoncentrowana na innym swoim mankamencie (cera) i innych starałam się nie dostrzegać ;). Ale kiedy po raz kolejny na kontroli stomatologicznej wyszły następne ubytki, mimo że naprawdę bardzo dbam o higienę jamy ustnej, rozpaczliwym głosem zapytałam dentystkę – ALE DLACZEGO? Odpowiedź była w sumie łatwa do przewidzenia – nie jestem w stanie idealnie wyczyścić zębów ściśniętych z powodu wady zgryzu i przekłada się to na częstsze problemy z próchnicą.
Wtedy pomyślałam o założeniu aparatu ale… no właśnie. To jest bardzo duży wydatek. A ja ciągle miałam inne priorytety. Był to samochód, były to wakacje, był to remont mieszkania… Dopiero niedawno okazało się, że nie mam innych potrzeb i aparat wskoczył na listę priorytetów. Jego założenie miało być moim jedynym postanowieniem na ten rok. I zawiodłam samą siebie. Gdybym chodziło o samo założenie aparatu – zrobiłabym to już dawno. Ale to wszystko co trzeba uczynić wcześniej… Demotywowało mnie.
Na fotelu u ortodonty wylądowałam dopiero w ubiegłym tygodniu, bo odezwał się jeden ząb i najpierw chciałam sprawdzić u ortodonty czy jest sens go leczyć, bo może i tak będzie trzeba go wyrwać. I tak oto machina ruszyła. Jestem po pierwszej konsultacji, wyciskach i pantomogramie. Zaczęłam też proces leczenia wszystkich wymagających tego zębów i wymiany starych plomb.
Właśnie sobie uświadomiłam, że zapomniałam napisać o jeszcze jednym ważnym powodzie, dla którego zdecydowałam się na ten aparat. Względy zdrowotne są ważne, ale nie tylko one mną kierowały. Jakiś czas temu (kiedy już wyluzowałam z cerą), to właśnie mój krzywy zgryz stał się moim kompleksem. Nie uśmiecham się do zdjęć i jak przysłowiowy diabeł święconej wody boję się kamery, bo choć w lustrze ta wada tak bardzo nie rzuca mi się w oczy – na zdjęciach i filmach zazwyczaj wygląda fatalnie. Bardzo niekomfortową sytuacją dla mnie był tegoroczny ślub mojej siostry ciotecznej, gdzie byłam jedną z druhen i to bycie pod obstrzałem aparatów i kamer było dla mnie podwójnie stresujące. Z powodu kompleksów. I mówię to głośno i oficjalnie – mam dość. Mam dość unikania aparatów, kamer i ciągłego kontrolowania się w ich obecności, mam dość zazdroszczenia innym pięknych uśmiechów. Sama będę taki mieć i będę się uśmiechać pełną gębą od od dnia założenia aparatu aż do dnia śmierci. Uroczyście przysięgam!
To akurat jedno z lepszych zdjęć 😉
Nie bez znaczenia jest też ten blog – nie mogę pisać o zdrowym stylu życia jednocześnie zaniedbując tak ważną sprawę.
Nie wiem czy w tym roku uda mi się założyć aparat, gdyby miało się to wydarzyć tuż przed świętami to chyba przełożę to na późniejszy termin, bo w menu świątecznym nie ma zupek przecieranych ;). Wiem, że wśród Was są dawne lub obecne aparatki – każde wsparcie i porady z Waszej strony będą dla mnie bardzo cenne 🙂 trzymajcie za mnie kciuki! 🙂