Na wstępie – bardzo Wam dziękuję za tak pozytywne przyjęcie nowego cyklu 🙂 tym bardziej, że nosiłam się z zamiarem wystartowania z nim właściwie od początku bloga 😉 wydawał mi się jednak trochę bezsensowny, bo przecież każdy ma swoją “logistykę” i co tu pisać na ten temat… Ale zobaczymy, porównamy nasze doświadczenia, a ja też na pewno czegoś się od Was nauczę :).
Ostatnio pisałam o tym jak często i gdzie robię zakupy. Dziś chciałabym nieco rozwinąć temat tego “GDZIE”. Czyli gdzie i co warto kupować i na co trzeba w tych miejscach uważać. Jakby nie było, mamy tu całkiem sporo możliwości, a są to:
- duże supermarkety
- markety (a w zasadzie delikatesy) “premium” (np. Alma)
- markety online
- sklepy osiedlowe (w tym samoobsługowe mini-markety)
- bazarki
- sklepy ekologiczne / ze zdrową żywnością (w tym również online)
- dyskonty (np. Lidl, Biedronka)
Jeśli o mnie chodzi, przyznaję, że zdarza mi się korzystać z każdej wymienionej wyżej opcji, poza jedną – supermarketami online. Ale to na pewno wkrótce się zmieni, bo kiedyś gdy rozważałam taką formę zakupów, nie było możliwości czytania składów produktów przed włożeniem ich do wirtualnego koszyka. Teraz widzę jednak, że takie sklepy również zadbały o świadomych konsumentów i przy produktach pojawiła się opcja “składniki”. Super.
Bo widzicie, właśnie o te nieszczęsne składy się wszystko rozchodzi. Chociaż mam już swoją listę różnych sprawdzonych produktów, to jednak na rynku cały czas pojawiają się nowe. Często lepsze od tych, którym do tej pory byłam wierna. Dlatego sprawdzanie składów to tak naprawdę never-ending-story. I tutaj sprawa jest prosta – najbardziej sprzyjające świadomym konsumentom są…
Supermarkety i sieciowe delikatesy
Tu możemy spędzić między półkami nawet kilka godzin i nikt nie będzie na nas krzywo patrzył. Tu mamy największy wybór produktów i jest wysoce prawdopodobne, że jeśli odłożymy na półkę 9 z powodu złego składu, 10-ty okaże się ok. Tego samego nie można powiedzieć o…
Dyskonty
To jest powód, dla którego do Lidla czy Biedronki chodzę tylko po kilka konkretnych rzeczy. Nigdy nie robię tam dużych, kompleksowych zakupów. Zwyczajnie nie mam tam wystarczającego wyboru. Wiele produktów występuje tylko pod marką własną danego dyskontu, a z tym różnie bywa. No właśnie…
Marketowe marki własne
W dyskontach to jedna wielka niewiadoma, ponieważ różne regiony często mają innych dostawców i ten sam produkt w Szczecinie może być zupełnie innym produktem niż “to samo” w Krakowie. Dlatego jeśli jakaś blogerka poleci Wam jakiś cudowny serek z Biedronki – upewnijcie się, czy w Waszym rejonie jest to na pewno ten sam serek od tego samego producenta.
Ale tak ogólnie rzecz biorąc produkty występujące pod marką własną raczej nie są produktami mniej wartościowymi. Nasłuchałam się kiedyś historii o tym jak to pod taką marką sprzedawane są jakieś bezwartościowe odpady… Później jednak z racji mojego zawodu miałam trochę do czynienia z różnymi firmami produkującymi również dla Biedronki i wiem, że niższa cena nie oznacza, że produkt jest gorszej jakości. Dla producenta zysk jest porównywalny jak w przypadku sprzedaży pod własną marką, m.in dlatego, że w koszt takiego produktu nie musi wliczać kosztów marketingowych.
Ogólnie marki własne idą ku lepszemu. Dla mnie ogromnym zaskoczeniem jest Tesco, które jakiś czas temu skreśliłam z listy odwiedzanych przeze mnie supermarketów, a niedawno powróciłam do niego niczym córa marnotrawna, bo pozytywnie zaskoczyło mnie kilkoma produktami “tesco”. Przykładowo – tuńczyk w oliwie z oliwek albo ser grana padano. Mają też fajne makarony pełnoziarniste, a ostatnio wpadły mi w oko też ich “włoskie przysmaki”, ale o swoich ulubionych tego typu produktach napiszę jeszcze w osobnym wpisie.
Bazarki
Dużo trąbi się na temat jakości owoców i warzyw w supermarkecie, ale nie oszukujmy się – nie wszystkie warzywa kupione na zwykłym bazarze są lepsze. Mamy tam do czynienia głównie z handlarzami, którzy zaopatrują się na giełdach, gdzie też trafiają produkty karmione chemią. Nigdy nie mamy gwarancji czy zakupiony przez nas produkt jest w pełni wartościowy.
Nie jest to coś, z czym ja jakoś szczególnie walczę. Nie jeżdżę na drugi koniec miasta aby zaopatrzyć się w owoce i warzywa na jakimś eko-bazarze. Ekologiczne owoce i warzywa znajdziemy też w eko-sklepach, ale są one droższe od zwyczajnych. To jest akurat kwestia, w której ja nie chcę popadać w paranoję, przynajmniej na razie, dopóki za bardzo mnie na to nie stać ;). Jeśli mam okazję skorzystać z warzyw i owoców z jakiegoś zaufanego ogródka – robię to. Będąc latem na bazarze wybieram zakupy u jakiegoś dziadka, który nie ma swojego stałego stoiska i który posiada wszystko w ograniczonym wyborze i ilości (ma np. tylko zielone ogórki, rabarbar, truskawki i ziemniaki, ale nie ma już innych owoców i warzyw, bo te nie rosną w jego ogródku).
Pamiętajmy, że większość pestycydów kumuluje się w skórce warzyw i owoców, dlatego myjąc je dokładnie lub obierając możemy trochę zniwelować negatywne działanie chemii.
Eko-sklepy ze zdrową żywnością
Zaglądam do nich tylko po jakieś określone produkty, których nie ma w supermarketach, np. po czekośliwkę marki 5 przemian, albo inne produkty słodzone ksylitolem. Sam ksylitol kupuję przez internet. Uwaga – w tych sklepach też trzeba czytać składy, nie wszystko złoto co się świeci ;).
Sklepy osiedlowe
Można w nich znaleźć niezłe perełki. Wspominałam już o jednym z moich osiedlowych sklepów, w którym w określone dni można kupić pyszny, domowy chleb na zakwasie. Wygląda i smakuje tak, jak pieczony w domu. W tym samym sklepie dostępne są również wiejskie jajka. Na większe zakupy sklepy osiedlowe nie nadają się z dwóch powodów – ceny są zbyt wysokie a wybór zbyt niewielki.
Jak widać, każda z powyższych opcji ma według mnie swoje wady i zalety. Uważam, że wszystko to fajnie się uzupełnia. A wy gdzie najczęściej robicie zakupy i dlaczego właśnie tam?