Cóż, ostatnio obiecywałam, że kolejna kartka z pamiętnika aparatki będzie dopiero w kwietniu albo w maju, ale… Zabijcie mnie – nie wytrzymałam! Musiałam dodać ten wpis, bo od 2 tygodni jestem non stop podjarana tym, co w ciągu niespełna 1,5 miesiąca zdziałał ten mały drucik. Inna sprawa, że przeglądałam ostatnio wyniki ankiety i w odpowiedziach opisowych padła prośba o pokazanie efektów na zdjęciach. Ok, mówisz i masz 🙂
Po założeniu aparatu pisałam, że to rusztowanie wygląda fatalnie, że tylko podkreśla moją wadę i że nie mogę patrzeć na swój uśmiech. Z tego powodu nie robiłam sobie wówczas zdjęć, a teraz cholernie tego żałuję 😉 jestem wreszcie na tym etapie, że mogę się szeroko uśmiechać i nie wygląda to tragicznie. Spodziewałam się, że to nastąpi gdzieś w okolicy czerwca, a jednak życie pozytywnie zaskoczyło. Chociaż tym ;).
Wyszukałam na dysku zdjęcie, na którym moja wada była najbardziej widoczna. Teraz nikt mi nie powie, że jej nie widzi 🙂 jak na dłoni mamy widoczne cofnięte, krzywe i lekko przesunięte względem siebie jedynki, świetnie widać też wysunięte do przodu obie dwójki. Obecnie jedynki są już wyrównane, jedna dwójka prawie się schowała, druga zrobiła to do połowy (z nią może być problem, nie wiadomo czy się zmieści).
Po lewej są zdjęcia z początku stycznia, z kilku dni przed założeniem aparatu. Po prawej z ubiegłego tygodnia, czyli po 1,5 miesiąca od zadrutowania:
Jeśli komuś mało zdjęć to fotkę porównania samych zębów znajdziecie TUTAJ. Na niej bardziej widać różnicę w dwójkach, natomiast na tych powyższych zdjęciach lepiej widać jak wysunęły się jedynki.
Oczywiście przede mną jeszcze długa droga, jest jeszcze sporo do zrobienia, jeszcze drugi łuk i ogólnie co najmniej 1,5 roku z żelastwem na zębach, ale kiedy widzi się efekty to wszystkie niedogodności schodzą na dalszy plan… A z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że w moim przypadku aparat to permanentny ból zębów, przednimi praktycznie nic nie mogę ugryźć, przez co mam problem z jedzeniem wielu pokarmów (faktycznie różne wymyślne kanapki całkowicie odpadają 🙁 ). W dodatku zapierścieniowane trzonowce zrobiły się bardzo wrażliwe na niską lub wysoką temperaturę. Nie jest wesoło, ale i tak żałuję, że miałam kiedyś inne priorytety i zadrutowałam się tak późno. Teraz uwielbiam mój aparat i będę namawiać do podobnego kroku wszystkich, którzy cały czas odwlekają to na później (a źle się czują ze swoją wadą).
A wy ex/obecne aparatki kiedy zauważyłyście pierwsze efekty? Pamiętacie ten piękny moment?
P.s. Jeszcze tak a propos efektów – taaaakie już długie baby hair mam po poprzedniej kuracji Jantarem (przeprowadzonej jesienią)