Niedawno pisałam o moim planie zrobienia sobie diety oczyszczającej, która składa się z 3 etapów – przygotowania, dnia diety owocowo-warzywnej i stopniowego powracania do zwykłych nawyków żywieniowych. Cały ten proces powinien trwać około tygodnia. Czy mi się udało i czy było to trudne doświadczenie?
Cóż, wydawało mi się, że dam radę bez problemu. Wykluczenie białej mąki – żaden kłopot. Nabiał? Tu już gorzej, ale ok, spróbuję… Tydzień bez herbaty i żadnych słodkości? Dam radę.
I to by było na tyle w kwestii moich teorii i założeń. Zrobiłam dietetyczne zakupy, a potem okazało się, że…
W praktyce było jednak trochę inaczej
Już pierwszego dnia kupując rano chleb zobaczyłam, że w składzie jest dodatek mąki pszennej. “A co, jeśli to biała mąka? No trudno, będę musiała przeżyć bez chleba.” – pomyślałam. I tu zaczęły się pierwsze schody – kanapki odpadają, jak żyć? No dobra, sałatki. Uwielbiam sałatki, są pyszne. Ale zaraz zaraz… Lubię, jak w sałatce jest dodatek fety, parmezanu lub mozzarelli… Miałam ochotę też na sałatkę z brokułem i jajkiem… Ale moment, jajka też zakazane… Ech, no trudno, będą tylko warzywa. A na obiad wiadomo – kasza w różnej postaci… Eeee, tylko kaszę powinnam ograniczać ze względu na wysoki IG… Makaron? Spoko, tylko muszę się zastanowić z czym go zrobić… Są jeszcze zupy! Pycha, szkoda tylko, że w ogóle się nimi nie najadam… Zaczęły nachodzić mnie czarne myśli 😉
Potem było już tylko gorzej 😉 Okazało się, że niektóre sałatki bez serów nie smakują już tak samo. I że bez choćby kromki chleba nie jestem w stanie się najeść. Kasza jaglana z warzywami na obiad? Mniam, ale po 30 minutach byłam już głodna (ten nieszczęsny IG!)
Ogólnie głównym efektem tej diety jest moje utwierdzenie się w przekonaniu, że tak modne ostatnimi czasy diety eliminacyjne nie są dla mnie. Wystarczy mi jedna – niskoglikemiczna, która już i tak nieźle daje mi w kość. Jeśli chciałabym dołożyć do tego eliminację glutenu czy nabiału, to do jedzenia zostałyby mi tylko niektóre warzywa i kilka owoców.
A jak przeżyłam dzień owocowo-warzywny?
Tu o dziwo nie miałam problemu z posiłkami, bo warzywa i owoce po prostu bardzo lubię i chętnie zjadam je w dużych ilościach. Starałam się jednak opierać bardziej na warzywach, bo z owocami też nie powinnam przesadzać (cukry proste). Wypiłam jednak smoothie, a po południu zjadłam owocową sałatkę.
Poza tym kroiłam sobie warzywa, robiłam soki, ugotowałam krem pomidorowy, jadłam sałatki. Przetrwałam, ale mimo że zjadłam sporo, wieczorem kręciło mi się w głowie. Byłam wyraźnie osłabiona. Następnego dnia rano śniadanie robiłam pokładając się co chwilę, bo nie mogłam ustać dłużej niż kilka minut, po prostu czułam, że za chwilę zemdleję. Wtedy uznałam, że na etapie powracania do normalnej diety nie będę dla siebie już tak surowa… Miałam dość głodowania, więc przestałam sobie odmawiać chleba. Tym bardziej, że trafił mi się taki od nieformalnej teściowej – domowy, w 100% pełnoziarnisty. Wybawienie.
Efekty?
I tu jest problem, bo po-tłusto-czwartkowa ociężałość zniknęła jeszcze przed dietą 😉 . Nie mogę więc przypisać oczyszczaniu efektów, których od niego oczekiwałam.
W dietę oczyszczającą jednak wierzę, tzn. wierzę w sens chwilowego ograniczenia spożywanych posiłków i postawienia na produkty lekkostrawne, nawet jeśli nie daje to namacalnych efektów.
Niemniej cieszę się, że od dziś wracam do normalności, bo tęskniłam za serami, jajkami i pysznym twarożkiem z warzywami, na który kilka dni temu ochoty narobiła mi mama 😉