Jako że zdjęć z drugiej części naszej wyprawy uzbierało mi się ponad 100 – postanowiłam podzielić relację z tego rejonu na 2 części. Osobny wpis poświęcę Batumi, bo trzeba przyznać, że to wyjątkowe miasto na to zasługuje.
Tematem dzisiejszego wpisu będzie Adżaria i krajobrazy Gruzji. Cóż, jestem takim turystą, że wszelkiego rodzaju zabytki i kościoły przegrywają u mnie z możliwością podpatrywania środowiska naturalnego i kultury danego kraju. I pod tym względem Gruzja jest dla mnie rajem – krajobraz jest niesamowicie zróżnicowany, a kultura bardzo bogata. Gruzini żartują, że choć ich kraj jest stosunkowo niewielki, to gdyby został “wyprasowany” – miałby rozmiar Francji. Coś w tym jest, bo podczas jazdy na trasach Kutaisi-Tbilisi-Batumi niemal cały czas towarzyszyły nam większe lub mniejsze wzniesienia. Wyczytałam, że te powyżej 500 m.n.p.m. stanowią aż 75% terytorium tego kraju. Jakby tego było mało – linia brzegowa Gruzji wynosi 310 km, więc znajdzie się tu również coś dla wielbicieli wakacji nad morzem. 54 km przynależą do regionu Adżarii a stolicą tego regionu jest wspomniane wcześniej Batumi.
Tu wykażę się niekonsekwencją, ale uznałam, że zdjęcia z ogrodu botanicznego w Batumi bardziej pasują do tego wpisu. Ogród ten jest jednym z największych i najbogatszych w gatunki roślin ogrodów na świecie. Występują tu rośliny z 9 stref florystycznych, a podziwiać je można podczas kilkugodzinnego spaceru. Znajdziemy tu bambusy, eukaliptusy, drzewka bonsai i… ponad 2000 innych gatunków roślin. Jesienią ogród jest nieco opustoszały, ale roślinność nie zapada w zimowy sen.
Na dole ogrodu czeka na nas Morze Czarne. I oto ujawniają się plamy na moim obiektywie…
Zwierzęta hodowlane to w Gruzji ciekawa historia – wyglądają na samoobsługowe. Można je spotkać wszędzie, nie są uwiązane, włóczą się po polach i ulicach luzem, a po zmroku można spotkać je jak grupką zmierzają w jednym kierunku. Chyba do domu. Dotyczy to oczywiście nie tylko krów ale też np. koni czy świni.
Byłam tam, żeby nie było!
Gruzja to też ojczyzna wina. Podobno nawet słowo wino wywodzi się od gruzińskiego słowa “gvino”, a napój ten produkuje się w tym kraju od 7 tys. lat. I tak zupełnie abstrahując od tej historii – muszę przyznać, że gruzińskie wino bardzo mi smakowało i że tak powiem… Nie powodowało skutków ubocznych. A podczas naszego pobytu w Adżarii mieliśmy go pod dostatkiem 😉 oprócz tego, że serwowano nam je do posiłków, odwiedziliśmy też adżarski “wine house” gdzie mogliśmy posmakować różnych gatunków.
Swoją drogą bardzo ładne i klimatyczne miejsce.
Skoro już jesteśmy przy napojach, nie mogę pominąć kolejnej gruzińskiej dumy, a mianowicie czaczy – odpowiednika wódki. Czacza produkowana jest z winogron i zawiera od 40 do 60% alkoholu. Nie jestem pewna, czy to co widzicie na poniższym zdjęciu to była właśnie czacza czy jakaś wódka miodowa, ale wam to nie zrobi różnicy – wygląda to tak samo i podobnie jest podawane ;).
A propos miodu…
No dobra, dotarliśmy do parku narodowego Mtirala National Park… Podróż w to miejsce nie obyła się bez przygód… Bus nie jest najlepszym środkiem lokomocji do przejeżdżania przez górskie strumienie, więc gdzieś po drodze podczas jednej z takich przepraw zgubiliśmy zderzak. Tu warto dodać, że jazda samochodem po górskich drogach obok przepaści to też całkiem niezłe doznania dla osoby posiadającej chorobę lokomocyjną.
Na miejscu zaczęliśmy od przeprawienia się przez rzeczkę przy pomocy dość nietypowej “windy” napędzanej siłą ludzkich mięśni.
A potem zaliczyliśmy kilka zjazdów na linie.
Robiłam to już nie raz, więc trochę byłam rozczarowana długością tych zjazdów. Ale lepszy rydz niż nic.
Później udaliśmy się na spacer w kierunku wodospadu. Ja ogólnie kocham chodzić po górach, chociaż nad przepaściami na otwartych przestrzeniach mam lęk wysokości. Dodatkowo pokryte liśćmi trasy nie dawały mi poczucia bezpieczeństwa, nie mogłam odpędzić myśli, że zaraz się poślizgnę, przewrócę i sturlam na sam dół 😉
A na zdjęciu nasz vlogujący Tomek.
I to jest dobry moment na reklamę – oto vlog, który kręcił Tomek. Obejrzyjcie koniecznie! Świetnie oddaje klimat, ale nic dziwnego – Tomek wkładał w swoje filmy dużo serca i pracy. Bardzo mu kibicuję!
Po kilkugodzinnej wycieczce czekał na nas suto zastawiony stół u gospodarzy z pobliskiej wsi. O jedzeniu będzie kiedyś osobny post 😉 ale bez obaw – posty z Gruzji będą przeplatane zwykłymi, wiem, że nie każdego interesuje tematyka podróży.
A to najprzystojniejszy Gruzin jakiego spotkałam. Miłość od pierwszego wejrzenia!
Z gór przenosimy się do Kobuleti na plantację mandarynek i pomarańczy. Co za piękne miejsce! Owocowe drzewka, widok na ośnieżony Kaukaz… Coś wspaniałego. A smak owoców prosto z drzewa – najlepszy i nie do podrobienia!
Jest i szaron/kaki/persymona, czyli owoc o wielu nazwach.
Tomek znowu vloguje, vlog z plantacji mandarynek i ogrodu botanicznego znajdziecie tutaj.
Taki gospodarze mają widok z okna 🙂
Po zakończeniu zwiedzania trzeba było wznieść toast za naszą wizytę, pokój, przyjaźń polsko-gruzińską i inne takie 😉
Mandarynki oczywiście nie są eksportowane za granicę prosto z drzew (to by było zbyt piękne), tylko trafiają na coś w rodzaju skupu gdzie są segregowane, pakowane i wysyłane dalej, głównie do Rosji. Jak pewnie się domyślacie – rosyjskie embargo na owoce z Europy Zachodniej korzystnie wpływa na gospodarkę Gruzji.
W “fabryce” mandarynek zatrudnienie znajduje wielu okolicznych mieszkańców. Miejsce to jednak było trochę przytłaczające – kilka osób podpytało o zarobki pracowników i trochę nas one dobiły. Jako że wersje odnośnie tych danych były bardzo różne – powiem tylko, że żadna z nich nie przekraczała polskiego tysiąca złotych, a godziny pracy zdecydowanie przewyższały te, które nam kojarzą się z etatem. Ogólnie wynagrodzenia w Gruzji odbiegają od naszych, a ceny w sklepach są na takim samym poziomie, więc… Naprawdę czasami coś mnie strzela kiedy słucham jak ludzie narzekają na Polskę.
A na rozluźnienie atmosfery alternatywna prawda o gruzińskich mandarynkach.
Warto podkreślić, że Gruzja ma dwa oblicza – to biedne, skromne i zaniedbane oraz to dostosowane do standardów europejskich – nowoczesne, trafiające w potrzeby ludzi zamożnych. Przy okazji jednego obiadu mieliśmy okazję odwiedzić też lokalny 5* hotel położony w pobliżu Batumi. Georgia Palace, jak sama nazwa wskazuje, charakteryzuje się bardzo pałacowymi wnętrzami. To zupełnie nie mój styl, ale takie miejsca również mają swoich odbiorców – jeśli ktoś potrzebuje “luksusu”, tu go znajdzie.
Łazienkowe selfie z Lumpiatą
Podczas jednej z wycieczek zahaczyliśmy też o malowniczo położone ruiny twierdzy Petra.
Załapaliśmy się też na gruzińską sesję ślubną 😉
I to chyba jeśli chodzi o Adżarię… Region ten zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie, bo kocham miejsca, gdzie góry stykają się z morzem, gdzie można pooddychać świeżym powietrzem, nacieszyć oko pięknymi widokami i poobcować z inną kulturą.
Moim zdaniem w Gruzji każdy znajdzie coś dla siebie, bez względu na to czy jest fanem podróżowania z plecakiem czy preferuje wypasione hotele… Nie rozczarują się miłośnicy górskich wędrówek, ale wielbiciele leżenia na plaży też będą w pełni usatysfakcjonowani (no chyba, że kto nie lubi plaż kamienistych…?). Nie zawiodą się również ci, którzy w podróżach szukają przede wszystkim kontaktu z inną kulturą. Gruzini są niesamowicie gościnni, lubią Polaków, kochają tańczyć, dużo jeść i wznosić toasty i chociaż ubierają się w bardzo smutnych, szarych barwach, na pewno nie nazwałabym ich smutnych narodem. Mają jeszcze jedną cechę – są patriotami, dobrze wypowiadają się o swoim kraju i są z niego dumni. Bardzo mi się to podobało bo uważam, że wielu Polakom brakuje tej cechy. Oczywiście nie mam prawa oceniać całego kraju i narodu po zaledwie tygodniu pobytu w nim, ale takie właśnie miałam odczucia i takie wrażenie pozostawiła po sobie Gruzja. Jeśli jest ono mylne – pewnie kiedyś kolejny wyjazd to zweryfikuje.
Kończąc już ten wywód – chcę publicznie podziękować naszej wspaniałej organizatorce Ani, która przed wyjazdem wysyłała do nas maile o każdej porze dnia i nocy, jakby w ogóle nie spała, a zapewniam, że w Gruzji po zmianie czasu absolutnie nie miała możliwości tego nadrobić. Bardzo dziękuję też Sophie i Sopo – naszym gruzińskim przewodniczkom i opiekunkom (Sophie and Sopo – thank you for all your help and support, you are the best example of Georgian hospitality!). Dziękuję też wszystkim pozostałym uczestnikom za towarzystwo i dobrą zabawę: Natalii, Patrycji, Tomkowi, drugiemu Tomkowi, Anicie, Karolowi, Marii, Oli i Reginie.
Ufff, jeśli ktoś dotarł do tego momentu to gratuluję 😀