Chodziło mi to po głowie już od jakiegoś czasu… Przyjemnie opowiadało mi się o ulubieńcach roku, dlatego postanowiłam zrobić z tego comiesięczną tradycję. Sama bardzo lubię tego typu posty na innych blogach, więc mam nadzieję, ze Wam też się spodobają.
W cyklu tym znajdziecie zarówno moje odkrycia danego miesiąca, jak i rzeczy, które w jakiś sposób się w nim wyróżniły, choć znałam je już wcześniej. I co najważniejsze – będą to rzeczy przeróżne: jedzenie, książki, filmy, miejsca w sieci itp. Wszystko to, co moim zdaniem zasługuje na wyróżnienie i czym chciałabym się z Wami podzielić.
Przygotowałam zarówno film jak i post, więc możecie wybrać dogodną dla siebie formę.
W grudniu i w styczniu moją biblioteczkę zasiliło tak wiele książek, że nie mogłam nadążyć z czytaniem (czego powodem w dużej mierze był blog i moje styczniowe wyzwanie codziennego pisania). Myślę, że kilka z nich ma szansę zostać ulubieńcami kolejnych miesięcy, a póki co… Nad jedną z książek pochyliłam się na dłużej i było to “30 dni do zmian” Edyty Zając. Jeśli można mówić o jakimś najlepszym momencie na sięgnięcie po tę książkę, to przedwiośnie jest jednym z nich. Miesiąc wprowadzania zmian ma zaczynać się od oczyszczania swojej przestrzeni, a ja właśnie teraz odczuwam wzmożoną potrzebę sprzątania i wyrzucania niepotrzebnych rzeczy. To książka, której nie da się tak po prostu czytać… Autorka podsuwa na tacy tak proste i praktyczne rozwiązania, że ma się ochotę od razu wprowadzać je w życie. Ja co prawda dopiero zaczęłam ją czytać, bo chwilowo nie mam przestrzeni życiowej na zajęcie się tym, do czego ta książka mnie inspiruje… Ale wiem, że docelowo wiele z tej lektury wyciągnę. Z niecierpliwością czekam na tydzień planowania i organizacji, bo to jest tak bardzo sprzeczne z moją naturą, że aż jestem ciekawa czy cokolwiek postanowię wdrożyć 😀
Kolejną rzeczą do poczytania jest magazyn Yoga i Ayurveda. To nic, że sprzed 2 czy 3 lat! Kupiłam go przy okazji zakupów w sklepie jogowym… Stare magazyny są mocno przecenione (z 19 na 8 zł), a zawarte w nich treści są ponadczasowe. Polecam zarówno osobom zainteresowanych tą filozofią wschodu jak i tym, którzy po prostu praktykują jogę i interesują się zdrowym stylem życia.
Szczoteczka do twarzy Rival de Loop może nie została moim ulubieńcem, ale niewątpliwie jest odkryciem, którym chciałam się z Wami podzielić. Dowiedziałam się o niej z YouTube, konkretnie z tego filmu z jej recenzją… A zainteresowałam się tym dlatego, że ostatnio kilka osób polecało oczyszczanie skóry problematycznej szczoteczką i postanowiłam przetestować to na sobie. Choć wiedziałam, że wiąże się to z pewnym ryzykiem, niestety. Moja cera jest BARDZO podatna na roznoszenie po niej bakterii. Dlatego kiedy zobaczyłam ile kosztują te osławione szczoteczki do mycia twarzy, złapałam się za głowę. Osiem stów? Nie wnikam, czy to jest warte tej ceny czy nie, ale ja bałabym się tyle zaryzykować. Pomyślałam, że moje wątpliwości budzi raczej sam system działania tego typu sprzętów, czyli mechaniczne oczyszczanie, które jest bardziej agresywne niż mycie palcami i może roznosić bakterie z pojedynczych wyprysków na resztę twarzy. Mam wysyp po peelingach, miałam kiedyś po zwykłych, nie elektrycznych szczoteczkach… Ba, nawet osławione mycie twarzy ściereczką z mikrofibry strasznie pogarszało u mnie sytuację. Nie spodziewałam się więc, że ze szczoteczką będzie lepiej. No ale kupiłam. Łatwo nie było, nie widziałam jej w żadnym Rossmannie, więc w końcu zamówiłam ją przez Internet. Tego samego dnia rano pokazałam Wam się bez makijażu, a potem odebrałam szczoteczkę, umyłam nią twarz i… No niestety. Użyłam jej kilka razy i do tej pory nie mogę doprowadzić swojej cery do porządku.
Ale podkreślam – to nie jest wina tej szczoteczki! Wygooglowałam więcej opinii blogerek kosmetycznych na jej temat i są one bardzo pozytywne. Dlatego polecam ją Wam, jeśli macie normalną cerę albo tak jak ja – macie obawy, że większa inwestycja w szczoteczkę do mycia twarzy okaże się zmarnowanymi pieniędzmi.
Jeśli chodzi o ulubieńców stycznia to powinna załapać się do nich również moja naoczna poduszeczka z lawendą, o której pisałam w poście o akcesoriach do jogi.
Wieczorne picie złotego mleka weszło mi już w krew i stało się bardzo przyjemnym rytuałem. Najbardziej smakuje mi z mlekiem owsianym z Rossmanna. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest wtedy pyszne, ale to oczywiście kwestia smaku.
Pozostając w temacie zdrowego odżywiania, jeszcze raz polecam Wam burgera z pieczarki z przepisu Elwiry. Ten przepis w styczniu zdecydowanie najbardziej zapadł mi w pamięć :).
I na koniec coś, o czym był ostatnio cały post – ekologiczne środki czystości. To też moje odkrycie stycznia, dlatego nie może ich zabraknąć w tym zestawieniu :).
Mam nadzieję, że nowy cykl wpisów przypadnie Wam do gustu i że w dzisiejszych propozycjach znajdziecie coś dla siebie 🙂