Nie mogę się nadziwić, że od momentu mojego odejścia z ostatniej pracy minęły już 3 lata. I choć to niewiarygodne po takim czasie – nadal zdarza mi się słyszeć to irytujące chyba większość freelancerów pytanie: “A nie myślałaś, żeby iść do normalnej pracy?”.
Niedawno wracałam z mamą z weekendu na wsi i przy okazji tego czasu spędzonego w samochodzie opowiedziałam jej o moich obawach związanych z czekającym mnie niedługo przejściem na tzw. “duży ZUS”. Nigdy, przenigdy nie przyszło mi przez myśl, że rozwiązaniem problemu z dużym ZUS-em jest powrót na etat. A jednak mama zaczęła mnie pocieszać, że teraz podobno bezrobocie jest mniejsze, więc może znajdę sobie jakąś normalną pracę. Trochę mnie zatkało kiedy to usłyszałam… Choć moja mama pyta mnie czasami, czy nie potrzebuję pieniędzy (choć to ja ją powinnam o to pytać, chyba zacznę), to nie sądziłam, że może myśleć, że moja praca wygląda tak jak wygląda bo nie mogłam znaleźć innej. To jest dla mnie tak absurdalne, że już nawet nie wiem czy się z tego śmiać czy nad tym płakać :D. Chyba jednak to pierwsze, bo freelancing dla osób ze starszych pokoleń jest jednak czymś abstrakcyjnym i trudno ich za to winić. Praca bez codziennego wychodzenia z domu? Wolne prawie zawsze kiedy ma się na to ochotę? Dowolna ilość urlopu w ciągu roku? Brak szefa nad głową? I wszystko to za wynagrodzenie porównywalne z tym etatowym lub nawet większe? No przecież to brzmi jak fikcja. Starsze pokolenie powie, że takie rzeczy to tylko w serialach… Młodsze skojarzy to bardziej z utrzymywaniem się z bloga lub z YouTube. Sama czytałam już plotki na temat swoich zarobków z YT, które (niestety!) nie mają nic wspólnego z prawdą… Prawda jednak jest nieco bardziej przyziemna, a to czym się zajmuję nie jest żadną tajemnicą:
P.s. Taka forma prezentacji linków wymusza otwieranie ich w tym samym oknie, więc jeśli nie chcecie aby wyrzucało Was z tego wpisu, używajcie proszę skrótu klawiszowego pozwalającego na otwarcie w nowej karcie.
Urlop freelancera
Celem tego posta jest przede wszystkim aktualizacja pewnych informacji, którymi do tej pory dzieliłam się z Wami w ramach cyklu “Poniedziałek freelancera”. Cykl ten prowadzę od 2 lat i przez ten czas dużo udało mi się wypracować. Dzięki temu rozwiązałam kilka problemów, które na początku drogi nieco spędzały mi sen z powiek. Jednym z nich był problem z zorganizowaniem sobie urlopu…
Pewnie dla każdego początkującego freelancera niepokojący jest fakt, że freelancing oznacza brak płatnego urlopu. Nie pracujesz = nie zarabiasz. Ja też tak to na początku widziałam i trochę mnie to martwiło. Jednak od prawie 2 lat ten problem zupełnie mnie nie dotyczy, bo moja praca opiera się na długoterminowej współpracy ze stałymi klientami i moje comiesięczne wynagrodzenie jest stałe. Czasami odchyla się od normy, ale tylko w górę, bo bywa, że ci stali klienci w jakimś miesiącu zlecają mi coś dodatkowego. Dzięki temu biorąc sobie wolne, absolutnie nie mam poczucia, że teraz nie zarabiam. To naprawdę olbrzymi komfort psychiczny! Nauczyłam się też organizować sobie pracę tak, aby podczas urlopu naprawdę mieć wolne. Muszę tylko przed wyjazdem popracować trochę więcej, na zapas. Bywa też, że podczas wyjazdu muszę coś kliknąć na telefonie, ale to naprawdę drobiazgi.
P.s. Nie wiem jak to teraz będzie, bo przyjęłam propozycję trochę bardziej złożonego zlecenia… Ale jakoś to będzie, zawsze jakoś jest ;).
Czy opłaca się być freelancerem?
Choć po założeniu działalności bardzo wzrosły mi comiesięczne koszty i co za tym idzie zmniejszyły się dochody netto, to i tak uważam, że freelancing jest dla mnie o wiele bardziej opłacalny od etatu. Chodzi tu przede wszystkim o stawkę godzinową, bo teraz pracuję znacznie mniej, a jest to finansowo bardziej efektywne.
Udało mi się też ogarnąć płynność finansową na tyle, że jestem w stanie płacić mniejszym podwykonawcom nawet wtedy, kiedy mój klient opóźnia się w płatnościach. Właściwie staram się robić przelewy tego samego dnia, kiedy dostanę fakturę. Uważam to za wielki komfort, bo nienawidzę mieć zaległości w płatnościach.
Organizacja czasu pracy freelancera
Wypracowałam sobie też idealny system pracy…
Coś takiego jak “stałe godziny pracy” w ogóle dla mnie nie istnieje. Zdarza mi się siadać (lub jeździć ;)) do pracy zarówno o 5 rano jak i o 23. Nie mam już większych problemów z pracą w godzinach wieczornych czy popołudniowych. Nadal najbardziej efektywna jestem rano, ale to nie oznacza, że praca o innej porze jest dla mnie czymś unieszczęśliwiającym. Nie mam też problemu z pracą w weekendy, bo czasami to najlepsza opcja (kiedy na tygodniu dzieje się wiele innych, atrakcyjniejszych rzeczy ;)).
Poszukiwanie zleceń
Moją największą bolączką w pracy freelancera od początku było poszukiwanie klientów.
Z perspektywy czasu oceniam, że najskuteczniejszą metodą na pozyskiwanie nowych klientów jest networking. Sama nie mogę się nadziwić, ale nie poszukuję klientów już od ponad 2 lat! Ostatnio robiłam to wiosną 2014 roku. Od tego czasu wszystkie zlecenia przychodzą do mnie same. Nie jestem nawet w stanie wszystkich przyjmować, więc czasami polecam klientom innych podwykonawców.
Jak to możliwe, że tak się dzieje? Kiedyś dawno temu zapracowałam na to, aby dziś wracali do mnie moi byli pracodawcy. Moim głównym klientem jest firma, w której pracowałam 6 lat temu. Również mój ostatni szef czasami odzywa się do mnie propozycją współpracy. Trafiają do mnie też osoby, które znają mnie z bloga i którym podoba się praca, którą wkładam w to miejsce. Tutaj w 100% podpisuję się pod każdym swoim słowem napisanym 1,5 roku temu w poście
Minusy freelancingu?
Prosicie czasami, abym napisała o tym, jakie według mnie są minusy freelancingu. Oczywiście mogę taki post napisać, bo orientuję się co dla niektórych może być minusem, ale nie będzie on do końca zgodny z założeniami tego cyklu. I to nie dlatego, że chcę przedstawiać tylko jasną stronę freelancingu, ale dlatego, że w ramach tej serii piszę o swoich doświadczeniach. W moim odczuciu minusów freelancingu jest tak mało, że nie jestem w stanie stworzyć na ten temat całego wpisu. Ja na chwilę obecną w ogóle nie widzę wad takiej pracy, serio. Mogę napisać o wspomnianym wyżej braku płatnego urlopu (bo to problem wielu freelancerów), czy kłopotach z motywacją, ale to będzie teoretyzowanie, a nie moje odczucia. Prawda jest taka, że mojej obecnej pracy nie zamieniłabym na żadną inną i co więcej – nie mam zamiaru tego robić, jeśli życiowa sytuacja mnie do tego nie zmusi.
Myślę i myślę nad tym minusem i jeden tylko przychodzi mi do głowy – czasami zatracam się w pracy do tego stopnia, że w pewnym momencie wysiadają mi baterie. Wciąż walczę o utrzymanie work-life balance.
Obawy o przyszłość?
Zmieniło się również moje myślenie o przyszłości. Jeszcze rok, dwa lata temu byłam pełna obaw jak to dalej będzie. Nie było to nawet tak bardzo związane z freelancingiem, bo etatu też nie uważam za bezpieczną przystań. Obawiałam się raczej, czy się nie wypalę, jak sobie poradzę jeśli stracę głównego klienta, czy nie utknę w martwym punkcie bez możliwości rozwoju… Dzisiaj w przyszłość patrzę z optymizmem. O dziwo, bo z natury zdecydowanie jestem pesymistką! Moje ostatnie doświadczenia pokazały mi, że zawsze sobie jakoś poradzę. Freelancing bardzo wiele mnie nauczył, ale też zmienił moje życie na lepsze. Brzmi to może nieco patetycznie, ale tak właśnie jest.
Aktualnie myśląc o przyszłości zastanawiam się raczej nad poszukaniem kogoś, kto przejąłby część moich obowiązków. Zastanawiam się na przykład nad wirtualną asystentką. Może to jest ten moment, kiedy to ja będę mogła pomóc innym początkującym freelancerom… To wszystko wymaga przemyślenia i kalkulacji. Pomyślę o tym we wrześniu, póki co nie ma na to przestrzeni w mojej głowie, muszę zapracować na jakiś urlop :).
P.s. Moim założeniem nie było napisanie tego posta tak, aby ociekał lukrem. Chciałam szczerze napisać jak to z mojej perspektywy wygląda, a ewentualny lukier wyszedł przy okazji ;).