Dziś będzie troszkę motywacji… To znaczy mam nadzieję, że właśnie tak ten post zadziała. Dla mnie to trochę taka “kartka z pamiętnika freelancera”, bo wiosna to dla mnie ważny czas. Przypomina mi, że dwa lata temu o tej porze roku, podczas pierwszych wiosennych spacerów biłam się z myślami – wrócić na etat, czy walczyć dalej?
Wiecie jaką decyzję podjęłam, a w tym poście opowiem Wam, jak to wszystko aktualnie u mnie wygląda.
Dwa lata temu byłam w zupełnie innym punkcie i byłam wtedy bliska przyznania się do porażki, za jaką wtedy uważałam swoje przejście na freelancing. Po mojej wysyłce kolejnej porcji maili z ofertą odezwała się do mnie dość duża agencja. Zaproponowano mi pracę na etacie i wtedy to stanęłam przed dylematem – przyznać się do błędu, porzucić marzenia i wrócić do tego, przed czym uciekłam? Czy zrezygnować ze stałej pensji na koncie (której wtedy bardzo, ale to bardzo potrzebowałam) i walczyć dalej? Tylko że na tę walkę nie miałam już siły, więc w grę wchodziło już tylko oczekiwanie na cud. (Na szczęście) problemy z ustaleniem warunków współpracy z przyszłym pracodawcą sprawiły, że postanowiłam dać ostatnią szansę swoim marzeniom.
Nawet nie wiecie jak bardzo jestem sobie wdzięczna za tamtą decyzję. Postąpiłam wtedy totalnie wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale dzięki tamtej decyzji dziś moje życie wygląda tak jak wygląda.
Jaka jest moja praca?
Bardzo przyjemna i naprawdę uwielbiam ją ze wszystkimi jej plusami i minusami. Mogę ją scharakteryzować w kilkunastu punktach:
- ostatnio bardzo rzadko, ale bywają tygodnie, kiedy pracuję w sumie kilka, max. kilkanaście godzin w ciągu całych 7 dni
- również rzadko, ale bywają też takie, że codziennie pracuję po 12h
- czasami w środku tygodnia mam wolne dni, kiedy naprawdę nic nie muszę 🙂 i najcześciej to wtedy poświęcam czas na bloga
- przez ZdrowoManię nie mogę już powiedzieć, że mogę pracować w dowolnym miejscu i o dowolnej porze, ale przy innych zleceniach wciąż w dużej mierze tak jest
- gdybym podliczyła swoje wolne godziny w skali roku, okazałoby się, że mam nieprzyzwoicie dużo urlopu. Płatnego, bo mając stałe zlecenia, mam też coś w rodzaju stałej pensji
- mam nienormowany czas pracy, zdarza mi się pracować w niedzielny, wczesny poranek, albo w święta… Nie stanowi to dla mnie najmniejszego problemu.
- nie mam żadnych upierdliwych szefów, a jedynie klientów, którzy mają do mnie 100% zaufanie, nie wtrącają się w to co robię, a raczej wspierają, inspirują, doceniają
- nie zarabiam kokosów, choć pewnie mogłabym żyć na wyższym poziomie, gdybym tylko chciała pracować więcej… Ale co dla mnie najistotniejsze – nie muszę też liczyć pieniędzy na zakupach i stresować się czy wystarczy mi do pierwszego.
- ostatni raz szukałam klientów 2 lata temu, od tego czasu wszyscy przychodzą do mnie sami i nie wszystkie oferty współpracy przyjmuję. Kluczem doboru zleceń jest dla mnie to, abym czuła do nich chemię i aby były one zgodne z moją specjalizacją i filozofią życiową
- ach, zapomniałabym – ci sami przychodzący klienci to na przykład byli pracodawcy, którzy się za mną stęsknili 😉
- z powodu dwóch wyżej wymienionych punktów nie mam nawet swojej strony internetowej ani wizytówek – ciągle obiecuję sobie, że czas to nadrobić, ale póki co nie mam ani takiej potrzeby ani przestrzeni w głowie na zajęcie się tym tematem (szewc bez butów chodzi)
A czym się właściwie zajmuję?
Czasami mnie o to pytacie. Na chwilę obecną trudno to ubrać w jedno zdanie, więc będę odsyłać do tego wpisu… Kiedyś byłam specjalistą od działań marketingowych w social media, a dziś… Dziś robię to co kocham najbardziej, czyli promuję zdrowy styl życia. Nie jest tajemnicą, że dostaję wynagrodzenie za pracę nad ZdrowoManią, bo gdyby nie to, nie miałabym możliwości prowadzenia jej w takiej formie. Abstrahując od tego, że nie byłoby mnie stać na opłacanie operatora, to zwyczajnie nie miałabym na to czasu, musiałabym zarabiać pieniądze na życie w inny sposób. Praca nad ZdrowoManią zajmuje mi zdecydowanie najwięcej czasu, można powiedzieć, że jakieś 90% całego czasu pracy. Przykładowo w zeszłym tygodniu poświęciłam na nią w sumie ok. 30 godzin, to prawie tyle co etat. Przykre (i niedorzeczne), że niektórych oburza fakt, że dostaję wynagrodzenie za tę pracę. Niestety nie jestem dzieckiem bogatych rodziców ani żoną milionera i nie mogę w dorosłym życiu pozwolić sobie na poświęcanie takiej ilości czasu na coś, co nie przynosi mi dochodu. Ze względu na to, że program na siebie nie zarabia, moje wynagrodzenie też nie jest oszałamiające, ale pozwala na opłacenie comiesięcznych zobowiązań. Docelowo chciałabym aby ZdrowoMania przynosiła jakiś dochód i wspólnie ze sponsorem będziemy pewnie do tego dążyć. Nie chcę liczyć ile przez te 1,5 roku pracy nad programem ktoś wyłożył na jego produkcję, jednocześnie nie zyskując na tym ani złotówki. Na takich projektach powinny korzystać 3 strony – Wy jako widzowie dostajecie przydatne materiały, ja jako prowadząca zyskuję ciekawe doświadczenie i kasę na rachunki, a sponsor… Sponsor póki co ma satysfakcję, że tworzy taki fajny projekt ;). Swoją drogą już wkrótce poznacie przedstawiciela firmy finansującej ZdrowoManię i mam nadzieję, ze przyjmiecie go ciepło, bo to wspaniały człowiek. Bez niego nie byłoby ZdrowoManii. Gdyby nie on, nawet nie wpadłabym na pomysł tego programu, a potem jakieś milion razy poddałabym się zniechęcona małą oglądalnością.
Wracając jednak do mojej pracy – oprócz realizowania ZdrowoManii na stałe prowadzę kilka profili w mediach społecznościowych. To nie zajmuje mi szczególnie wiele czasu, bo w miarę możliwości robię do nich plany na początku miesiąca, a potem już tylko kontroluję sytuację. Nie podejmuję się prowadzenia dużych i wymagających profili, bo nie chcę aby praca przywiązywała mnie do komputera na 24h/7. Z tego samego powodu nie przyjmuję już propozycji prowadzenia całych projektów marketingowych… Klienci wymagają dużej dyspozycyjności, a mnie wciąż zależy na wolności. No i stres. Prowadzenie projektów to stres, z którym ja nie chcę się już zmagać. Wolę być podwykonawcą i robić to, co jako project manager i tak często musiałam poprawiać po innych.
Raz na jakiś czas przyjmuję niektóre jednorazowe zlecenia, które wpadają na moją skrzynkę mailową. To bardzo różne rzeczy – pisanie tekstów, poprowadzenie jakiejś akcji z blogerami, przygotowanie oferty dla klienta agencji, robienie zdjęć…
Czy zarabiam na blogu?
Blog zajmuje mi porównywalną ilość czasu co ZdrowoMania, a niewielki dochód przynosi raz na kilka miesięcy. To jednak wciąż bardziej hobby niż praca, więc cały czas mam dylemat czy pracę nad blogiem wliczać do mojego “czasu pracy”. Od około miesiąca mam na stronie reklamy, ale i tu trudno mówić o dochodzie, uruchomiłam je z powodów trochę innych niż stricte zarobkowe (długa historia, ale osoby mające własną DG pewnie domyślą się o co chodzi :)).
Poza tym rzadko reklamuję coś na blogu, bo większość ofert współpracy, zupełnie nie pasuje do tego miejsca. Nie chcę reklamować dezodorantów z aluminium, napojów z cukrem i konserwantami czy kosmetyków, o których na co dzień nie piszę, więc nie będę tego robić też dla kasy. A trzeba powiedzieć to głośno – to w tym są największe pieniądze. Czasami pokazuję Wam jakieś wyselekcjonowane rzeczy, które otrzymałam w ramach blogerskiego upominku. To dlatego, że lubię wspierać początkujące polskie biznesy, których często nie stać na normalną kampanię. Generalnie rekinem blogowego biznesu to ja nie jestem, ale wcale nie jest mi z tego powodu źle.
Ale nie oszukujmy się – prowadzę bloga kosztem zleceń zawodowych. Gdyby nie blog, mogłabym brać ich więcej, nadal wcale się nie przepracowując. Dlatego chcę, aby to miejsce zarabiało na siebie i na czas, który mu poświęcam, bo wtedy wszyscy na tym zyskamy (ja, blog i Wy jako odbiorcy moich treści). Jednak nic na siłę i na pewno nie zacznę reklamować pasztetów, aby hajs się zgadzał ;).
Plany na przyszłość
Chcę aby wszystko się rozwinęło, przede wszystkim to, co kocham najbardziej, czyli blog i ZdrowoMania. Niestety wtedy na pewno będę musiała z czegoś zrezygnować, bo nie jestem w stanie się rozdwoić. Już teraz wiem, że gdyby ZdrowoMania miała pojawiać się z większą częstotliwością, nie dam rady prowadzić jej sama.
Podsumowując – jestem w dobrym momencie i ze spokojem patrzę w najbliższą przyszłość. To co będzie za 5 lat jest oczywiście wielką zagadką, ale przez ostatnie lata nauczyłam się tak wiele, że jednego jestem pewna – poradzę sobie.
Jeśli macie do mnie jakieś pytania w związku z moją pracą, możecie zadać je w komentarzach. Często padają one w różnych przypadkowych miejscach albo w mailu, a fajnie byłoby zebrać wszystko w jednym miejscu.