Chyba każdy z nas miewa czasami problemy z motywacją… W szczególności o tej porze roku. Mogą objawiać się one zarówno w postaci lenistwa fizycznego, jak i braku chęci do pracy. Jednym z najczęściej zadawanych mi pytań jest to, “jak ja to robię, że mi się chce”. Otóż prawda jest taka, że… Nie zawsze mi się chce. Posiadam silną motywację wewnętrzną i dobrze sprecyzowany cel całej swojej życiowej aktywności, ale czasami to nie wystarcza i muszę wspomóc się innymi trikami. W dzisiejszym poście, w ramach kampanii Nałęczowianki “Zrób to NAŁ!”, rozbieram moją motywację na części pierwsze!
1. Motywacja wewnętrzna
Zacznę od tego, o czym pisałam już nie raz, bo dla mnie to podstawa. Motywacja musi być głęboko w nas, nie może opierać się na czynnikach zewnętrznych (np. “będę biegać, żeby dotrzymać towarzystwa przyjaciółce”), nie może zmieniać się w zależności od pory roku (np. “schudnę przed wakacjami”) i nie powinna opierać się na zbyt ambitnym celu (np.”zrobię szpagat w tydzień”).
Jako że mamy początek roku, wiele osób traktuje to jako motywator do aktywności, rozwoju osobistego itp. Moim zdaniem to super, ale nowy rok też można uznać za taką motywację zewnętrzną, która łatwo może przeminąć… Dlatego każdego, kto robi postanowienia noworoczne zachęcam, aby przy tej okazji jeszcze bardziej wsłuchać się w swoje potrzeby i motywację zewnętrzną zamienić na wewnętrzną.
Motywacją powinna być chęć bycia zdrowym, szczęśliwym, spełnionym… Ja bardzo szybko odczuwam, że bez aktywności fizycznej zaczynam czuć się źle i brakuje mi energii. Moją motywacją jest więc chęć dobrego samopoczucia na co dzień i ogólnie potrzeba bycia zdrowym człowiekiem. W moim przypadku jest to ściśle powiązane z moim celem.
2. Cel
Naszym celem nie powinna być aktywność czy praca sama w sobie, ale to, do czego to nas prowadzi. U niektórych cel może być dokładnie tym samym, co motywacja (czyli np. bycie zdrowym). Cel nie może być też zbyt ambitny, bo wtedy łatwo się zniechęcić.
Jest to istotne szczególnie w przypadku osób, które mają słomiany zapał. Łatwo się zniechęcić do jakiejś aktywności, kiedy na przykład za bardzo nam ona nie wychodzi. Jeśli natomiast dany sport ma być tylko środkiem w drodze do jakiegoś większego celu, jesteśmy bardziej otwarci na aktywność jako taką i nie poddajemy się tak łatwo, kiedy jakaś nam nie odpowiada. Po prostu szukamy kolejnej.
To założenie odnośnie celu można przełożyć też na inne dziedziny życia, np. naukę języków. Czy chcemy się ich uczyć tak po prostu, aby je umieć czy np. ma nam to ułatwić komunikację z kimś znajomym, zdobycie pracy lub podróżowanie? Co Was bardziej zmotywuje?
3. Dobre odżywianie i regularne picie wody
Nie wiem jak to wygląda u Was, ale mój organizm jest wrażliwy na tym punkcie. Jeśli przez kilka dni jadam posiłki w pośpiechu, zagryzam głód głównie glutenem (kanapki, makaron), albo lekkimi przekąskami (wafel ryżowy z masłem migdałowym, mandarynka itp), szybko zaczyna mi brakować energii. Tak jak wspominałam w poście o problemach z motywacją do pracy, duże znaczenie ma też uzupełnianie płynów. O tej porze roku mamy mniejsze pragnienie, więc pijemy mniej, a to odbija się na naszym samopoczuciu. Bywa, ze jesteśmy rozdrażnieni, mamy problemy z koncentracją, boli nas głowa, nic nam się nie chce. To nie sprzyja ani pracy, ani aktywności.
Na ten problem swego czasu miałam świetny sposób i był nim mój dziennik obserwacji organizmu, w którym czarno na białym widzę, kiedy moja dieta zbacza na jakąś złą ścieżkę i kiedy piję za mało. Raz pobiłam rekord swojej głupoty, o 22 uświadomiłam sobie, że przez cały dzień nic nie wypiłam i nie zjadłam nic płynnego. Wynikało to z tego, że zapomniałam postawić sobie butelkę wody na biurku. Warto zawsze mieć butelkę wody gdzieś w zasięgu wzroku, a jeśli to nie pomaga, przydają się różnego rodzaju aplikacje przypominające o regularnym uzupełnianiu płynów. Dla miłośników metod nieelektronicznych też znajdzie się na to fajny sposób 😉
Te 3 wyżej wymienione punkty to według mnie taka podstawa motywacji. Ale bywa, że to nie wystarcza i trzeba wspomóc się innymi trikami.
4. Odpowiednia otoczka
Kiedy nie chce mi się pracować, zaczynam od wysprzątania biurka i zrobienia sobie jakiejś pysznej herbaty (latem lemoniady lub wody z różnymi pysznymi dodatkami). W takim otoczeniu przyjemniej zasiada się do obowiązków. Z aktywnością jest podobnie – zachęca mnie do niej myśl o założeniu swoich ulubionych ubrań sportowych, posłuchaniu ulubionej muzyki czy znalezieniu się w miejscu, które bardzo lubię (szkoła jogi lub ulubiony park do biegania).
5. Joga
Zauważyłam, że w dniach, kiedy brakuje mi motywacji do pracy, bardzo pomaga mi joga. Nawet 15 minutowa sesja potrafi zdziałać cuda, ale tylko pod jednym warunkiem – kiedy wykonam w niej asany, które sprawiają mi jakąś trudność. To np. pozycje równoważne, jak bakasana (kruk) czy odwrócone (np. stanie na głowie). Wymagają one ode mnie dużej koncentracji i czasami nie wychodzą mi najlepiej. Zauważyłam jednak, że po ich wykonaniu mam poczucie, że “mogę wszystko” i trudno mi wytrzymać nawet 10 minut relaksacji. Mam ochotę od razu zabrać się za robotę!
6. Małe kroczki
No ok, ale jak nam się nic nie chce, to jak się zmusić nawet do tej 15 minutowej sesji jogi? Ja mam na to taki sposób, że trochę oszukuję swój organizm mówiąc mu “zrobisz tylko 3 powitania słońca”, “wystarczy 15 minut slow joggingu, przecież nawet nie zdążysz się zmęczyć”. Oczywiście nigdy nie kończy się na 3 powitaniach słońca i 15 minutach slow joggingu 😉 kiedy już zacznę się ruszać, ciało szybko zaczyna czerpać z tego przyjemność i chce więcej.
7. Publiczne zobowiązanie
Blogerom jest łatwiej. Czytają nas tysiące ludzi i jak napiszemy przed nimi, że zaczynamy chodzić na siłownię, to trudno potem udawać, że takiej deklaracji nie było. Ale każdy może się publicznie zobowiązać, na przykład na prywatnym FB lub nawet w gronie rodziny lub znajomych.
8. Inspirowanie się
Choć uważam, że motywacja wewnętrzna jest najskuteczniejsza, nie widzę nic złego w poszukiwaniu tej zewnętrznej, płynącej od innych, często zupełnie obcych ludzi. Nie raz zdarzyło mi się, że podczas porannego przeglądania Instagrama poczułam się zainspirowana np. do biegania czy porannej praktyki jogi. Dobrze jest otaczać się inspirującymi ludźmi (nawet wirtualnie) i brać z nich przykład kiedy brakuje nam motywacji.
9. Tlen!
O tej porze roku czasami może nam go brakować. Może to dotyczyć szczególnie osób nieposiadających psów i dzieci, którym zwyczajnie brakuje okazji do dłuższych spacerów. Wiele osób zimą z nich rezygnuje, co uważam za przykre, bo każda pora roku oferuje coś fajnego. Dotleniony organizm czuje się lepiej i ma więcej energii do działania. Warto zadbać o to, aby pooddychać też powietrzem świeższym niż to wielkomiejskie i wybrać się w weekend do jakiegoś parku, lasu, czy po prostu gdzieś za miasto. W ostateczności pomocne będą też ćwiczenia oddechowe, które można wykonywać samodzielnie w domu. Tlen ma moc, a nasz oddech na co dzień zazwyczaj jest zbyt płytki i przez to nie wykorzystujemy w 100% jego potencjału.
10. Zrób to NAŁ
Post ten powstał w ramach współpracy z marką Nałęczowianka, która w ramach akcji “Zrób to NAŁ! Poczuj, jak woda Cię napędza” po raz kolejny motywuje do zmiany stylu życia na bardziej aktywny i pełen witalności. To hasło przewodnie jest też jednym z moich sposobów na motywację, bo uważam, że trzeba wykorzystywać każdą chwilę, kiedy nam się chce. Miewam czasami tak, że w weekend budzę się wcześniej niż bym chciała, np. o 7. Co gorsze 😉 budzę się z chęcią zrobienia czegoś – pójścia na slow jogging, napisania posta na bloga czy zrobienia czegoś do pracy… I w pierwszej chwili odganiam od siebie tę myśl słowami “W sobotę o 7 rano, serio? Lepiej sobie pośpij!”. Potem jednak karcę się za tę pierwszą myśl i zaczynam robić to, na co dopadła mnie ochota. Efekt jest taki, że dzięki temu przypływowi chęci zaczynam dzień od solidnego zastrzyku energii w postaci aktywności albo np. robię coś, co miałam zaplanowane na poniedziałek i dzięki temu roboczy tydzień mogę zacząć później. Dlatego kiedy przychodzi nam ochota aby coś zrobić – trzeba dobrze ją wykorzystać i po prostu zrobić to TERAZ. Czasami jesteśmy mistrzami w wymyślaniu wymówek, a tak naprawdę wystarczy otworzyć się na inspiracje i rozwiązania jakie daje nam nasze otoczenie. Nie musimy wydawać majątku na karnety fitness czy sprzęt do ćwiczeń, bo np. na YouTube znajdziemy mnóstwo filmików instruktażowych, a za hantle mogą nam posłużyć butelki wody.
I na koniec tak trochę przewrotnie…
Osobiście uważam, że czasami trzeba odpuścić. Zmuszanie się do czegoś może przynieść zupełnie odwrotny skutek. Bywa, że jakaś aktywność totalnie nam nie podpasowała, albo po prostu mamy gorszy dzień i potrzebujemy zwolnienia tempa i regeneracji. Nie ma w tym nic złego, jeśli nie dzieje się to zbyt często. A jeśli jednak częstotliwość takich spadków formy jest zbyt duża, przyczyny poszukałabym w punkcie 3.