Nawet nie wiecie jak tęsknię za Zieleńcem. Obserwuję na Facebooku i Instagramie co tam słychać i kiedy dowiedziałam się, że kilka dni temu spadł świeżutki śnieg, zaczęło mnie dosłownie skręcać z zazdrości! Zazdroszczę tym, którzy tam są, albo planują jeszcze w tym sezonie wyjechać… Ten mikroklimat i zimowe zabawy na śniegu po prostu uzależniają. Jako istota ciepłolubna nie podejrzewałam siebie o takie pozytywne wrażenia z zimowego wyjazdu… A teraz wiem, że za rok na pewno będę chciała to powtórzyć. Póki co jednak opowiem Wam trochę o Zieleńcu i o moich pierwszych wrażeniach z jazdy na nartach.
Kilka słów o Zieleńcu
Zieleniec to jeden z największych ośrodków narciarskich w Polsce. Położony jest na zboczach Gór Orlickich, pod względem administracyjnym jest częścią Dusznik Zdroju. Według mnie to taka wisienka na torcie, jakim niewątpliwie jest Kotlina Kłodzka. Natura zadbała tam o wyjątkowy mikroklimat, powietrze zbliżone jest do alpejskiego i ma doskonały wpływ na nasze samopoczucie. Co więcej – nie zapomniała o stałych dostawach śniegu 🙂 nawet kiedy cała Polska czuje w powietrzu wiosnę, Zieleniec cieszy się jeszcze opadami świeżego, białego puchu. Sezon narciarski trwa tam nawet 150 dni, zazwyczaj od grudnia do kwietnia.
Tu chyba sytuacja wymknęła mi się spod kontroli 😉
Sam ośrodek jest bardzo malowniczo położony i nie można oprzeć się wrażeniu, że wszędzie jest blisko. Wszystko, co jest nam potrzebne do szczęścia, położone jest przy głównej ulicy, tuż przy stoku i wyciągach. To tu znajduje się dużo wypożyczalni, sporo lokali gastronomicznych i sklepików… Na przełomie lutego i marca (czyli chwilę po najwyższym sezonie) nie było problemów z zaparkowaniem. Ogólnie na terenie ośrodka jest kilka parkingów, z czego jeden jest naprawdę pokaźnych rozmiarów.
Zieleniec Ski Arena, czyli narty w Zieleńcu
Na narciarzy w Zieleńcu czeka aż 40 tras i 27 wyciągów/kolei. To bardzo dużo, więcej niż posiada np. Białka Tatrzańska. To w Zieleńcu znajduje się też jedyne w Polsce skrzyżowanie wyciągów. Najdłuższa trasa zjazdowa ma 3 km, a wszystkie w sumie mają 21 km. I co najważniejsze – wszystkie wyciągi mają wspólny karnet, można więc po zakupie jednego skipassa korzystać z dobrodziejstw całego ośrodka. Większość tras jest oświetlona i czynna aż do 22.
To zróżnicowanie powoduje, że każdy znajdzie tam coś dla siebie i w ciągu kilkudniowego pobytu na pewno nie będzie skazany wyłącznie na jedną trasę. Z tego co zaobserwowałam – trasy są bardzo różne. Mniej lub bardziej strome, dłuższe, krótsze, wiodące przez las, położone na otwartym terenie… Niektóre posiadają dodatkowe utrudnienia w postaci różnych wyskoczni… Przyznaję, że patrzyłam na to wszystko z lekkim przerażeniem. No dobra. Nie lekkim. Z rozdziawioną paszczą “jak można tak ryzykować?!”. Sama na szczęście ryzykować nie musiałam i zadowoliłam się moją “oślą łączką”, czyli Bartusiem. I patrząc z perspektywy osoby początkującej, Zieleniec wydaje się być idealnym miejscem na naukę jazdy na nartach. Mnóstwo wypożyczalni i instruktorów, spory wybór prostych tras, na których spokojnie można “raczkować” na stoku (byle nie dosłownie ;)). No właśnie, przejdźmy do tras.
Zieleniec – trasy dla początkujących
Podczas mojej wizyty w Zieleńcu na nartach jeździłam 3 dni i w tym okresie przetestowałam 4 trasy. I nie będę ukrywać – jako totalny tchórz najlepiej czułam się na Bartusiu I, czyli na stoku szkoleniowym.
Szeroki, o niewielkim nachyleniu, oddzielony od pozostałych stoków i dobrze oznaczony jako miejsce dla początkujących… Wjazd na górę możliwy za pomocą taśmy i wyciągu orczykowego. Czułam się tam komfortowo i bezpiecznie. Obok Bartusia szkoleniowego po prawej stronie jest Bartuś II, na którym było praktycznie pusto. Ta trasa była dosłownie odrobinkę trudniejsza, bo – jak mówił nam instruktor – nachylenie tam jest ciut większe, a dodatkowo na końcu jest nieco węższy podjazd do orczyka. Przyznam, że czasami miałam drobny problem z wyhamowaniem, ale nie zaliczyłam tam żadnej niebezpiecznej sytuacji (przypominam, że wypowiadam się z perspektywy osoby, która pierwszy raz w życiu miała te narty na nogach).
Ostatniego dnia wybraliśmy się w nieco inne miejsce, przetestować stok Mieszko. To takie “zagłębie” koło kościoła, który jest dość charakterystycznym punktem w Zieleńcu. Tam postawiłam na trasę po prawej stronie kościoła, którą można zjechać albo do wyciągu orczykowego, albo na sam dół do kanap. Na to drugie się nie odważyłam, przeraziło mnie tam nachylenie, ilość doświadczonych, szybko zjeżdżających narciarzy i wąskie gardło na niższej partii stoku. Wojtek (również początkujący) zjeżdżał tam bez problemu, ale mój wewnętrzny tchórz kazał mi poprzestać na podjeździe do orczyka i co więcej – kazał wrócić na Bartusia. Tego dnia śnieg był pokryty cienką warstewką lodu, miałam problemy z hamowaniem i wolałam wrócić na stok, na którym czułam się w bezpieczniej. Niemniej Mieszko uważam za fajny stok, ale raczej dla początkujących bez wewnętrznego tchórza (albo nie mających porównania z Bartusiem).
Ostatnia trasa, którą przetestowałam to dla mnie jakiś totalny kosmos :D. Zupełnie nie miałam jej w planach, ale jako że byliśmy w niskim sezonie i w środku tygodnia – o 17tej zaskoczyło mnie zamknięcie Bartusia. Stanęłam przed wyborem – kończę swoją jazdę i zadowalam się tym, czego doświadczyłam do tej pory (a to był nasz ostatni dzień), albo wjeżdżam z Wojtkiem na samą górę pomarańczową kanapą i zjeżdżam trasą, która napawa mnie przerażeniem. Postawiłam na to drugie. Po drodze 18905 razy się zatrzymywałam i mówiłam, że ja tu zostaję, bo nie ma opcji abym zjechała dalej (przypomnę – to był ten dzień z wyjątkowo śliskim śniegiem ;)). Ostatecznie jednak uznałam, że wolę się połamać niż zamarznąć i zjechałam na sam dół, po drodze zaliczając kolizję z jakimś rozpędzonym dzieckiem (które nawet nie zauważyło, że mnie podcięło) i zbaczając z trasy, aby zakończyć ją na Bartusiu, bo tam zostawiłam swoje buty. To było najbardziej ekstremalne przeżycie w moim życiu, ale prawdopodobnie przy następnej wizycie w Zieleńcu ta trasa stanie się moją ulubioną.
Trasy, o których mówię możecie zobaczyć tutaj. Bartuś to numerek 15 i 16, Mieszko to trasa 28, a ta dla mnie najtrudniejsza to numerek 18.
Co jeszcze można robić w Zieleńcu zimą?
Narty zjazdowe to nie wszystko. Polecam wypróbować również biegówki (choć trzeba się liczyć z tym, że biegówki na górzystym terenie mogą mocno dać w kość). Warto np. wjechać dowolnym wyciągiem na górę i tam przejechać się trasą biegnącą wzdłuż granicy. Zachęcam, aby zajrzeć też do Masarykovej Chaty, czyli czeskiego schroniska, w którym można zjeść np. smażony ser albo knedliczki z owocami (pycha!). Mała uwaga, o której początkowo nie miałam pojęcia – większość wyciągów nie zwozi ludzi na dół. Jeśli chcecie pojechać bez nart, albo nie chcecie na nich zjeżdżać na dół, w drodze powrotnej musicie skorzystać z gondoli w Nartoramie albo z pomarańczowej kanapy (Winterpol).
Dla regeneracji polecam skorzystać ze SPA, np. w Szarotce. Znajdziecie tam niewielki, ale bardzo przyjemny basen, dwie sauny (sucha i parowa) i oczywiście jacuzzi. Dodatkowo istnieje możliwość skorzystania z różnych zabiegów SPA. My byliśmy tylko na basenie i w saunie, uwielbiam w ten sposób się regenerować po intensywnym pod względem aktywności na świeżym powietrzu dniu.
Podsumowując – dlaczego Zieleniec?
Na podsumowanie uporządkuję w punktach dlaczego moim zdaniem Zieleniec jest świetnym miejscem na narty, dla początkujących i nie tylko.
- Duża ilość tras i wyciągów, na które obowiązuje jeden karnet
- Oświetlone trasy i większość wyciągów czynna do 22 (dostępność tych tras po zmroku zmienia się w zależności od sezonu)
- Alpejski mikroklimat
- Duża ilość wypożyczalni, wszędzie blisko
- Długi sezon + sztuczne naśnieżanie stoków w razie potrzeby
- Duża ilość szkółek narciarskich
- Możliwość jazdy również na biegówkach
- Piękne widoki
- Bardzo dużo atrakcji w okolicy (Kotlina Kłodzka, Czechy)
- Dobry dojazd z Warszawy (ok. 5,5 h, z czego większość pokonuje się trasą szybkiego ruchu)
Po więcej zapraszam na moje dwa vlogi z tego wyjazdu:
Ja już chcę tam wrócić, w tym roku na pewno nie będzie mi smutno z powodu nadejścia zimy :D. Dajcie znać, czy byliście kiedyś w Zieleńcu, albo czy chcielibyście spróbować tam swoich pierwszych kroków na nartach 🙂