Jeśli chodzi o mój zdrowy styl życia to już od dobrych kilkunastu miesięcy mogę mówić o pełnej stabilizacji. Znalazłam aktywność dla siebie (właściwie dzięki ZdrowoManii wciąż znajduję nowe), miałam jakąś swoją sprawdzoną dietę i poza chwilowymi kryzysami dzielnie się jej trzymałam… Brałam leki, które moi lekarze uznawali za niezbędne i oczywiście cały czas monitorowałam swój stan zdrowia. Uważam jednak, że taki stan rzeczy nie jest dla mnie tak w 100% korzystny. Lecząc jedno, psuję drugie… Od jakiegoś czasu stopniowo wprowadzam w życie decyzję pt. “odstawiam wszystkie leki”. I teraz przyszedł czas na ostatni, najtrudniejszy krok w całym tym procesie, a mianowicie odstawienie hormonów.
Nie chcę demonizować pigułek, jestem od tego daleka i w tym poście jeszcze ten temat rozwinę. Najpierw jednak ostrzegam, że będzie to może dość osobisty wpis, ale wszystko mieści się w ustalonych przeze mnie granicach mojej prywatności. Moja sytuacja zdrowotna stanowi tło dla prawie wszystkiego, o czym piszę na tym blogu. Nie będę więc robić tematu tabu ze swoich problemów, szczególnie tych przewlekłych, z jakimi boryka się też wiele innych kobiet. Jeśli komuś przeszkadzają gadki o moich jajnikach to w prawym lub lewym górnym rogu ma taki czerwony krzyżyk… no wiecie :). Panowie, Wy też możecie sobie odpuścić ;).
Ok, do rzeczy. Jako że endokrynolodzy na Karowej mówili mi, że muszę brać pigułki do momentu decyzji o ciąży lub do menopauzy (w przypadku braku chęci posiadania dzieci), postanowiłam jednak zmienić lekarza. Otrzymałam od Was kilka namiarów na endokrynologów (za co bardzo dziękuję) i zapisałam się na wizytę do jednego z nich. Tak się złożyło, że mój nowy lekarz jest siostrą zakonną, więc tak jak się spodziewałam – nie wykazał entuzjazmu do dalszego faszerowania mnie pigułkami. Osiągnęłam więc swój cel – znalazłam sojusznika w swojej decyzji o odstawieniu hormonów. Dlaczego ta decyzja była taka trudna? Cóż… Spodziewam się wielkiego nalotu obcych na moją twarz. Twarz, która zatruła mi życie we wczesnym wieku nastoletnim i która dopiero od 6 lat jest trzymana w ryzach. Teraz z jednej strony staram się przygotować psychicznie na tę masakrę, a z drugiej strony próbuję nie nastawiać się negatywnie. Jakiś miesiąc po odstawieniu pigułek mam w rodzinie wesele i już słyszę te użalające się nade mną komentarze “ojeju, co się stało z twoją twarzą???”. Po tej wizycie na wsi chyba bardziej będę potrzebować psychologa niż endokrynologa…
Ale dlaczego właściwie chcę odstawić pigułki? Powodów jest kilka… Po pierwsze – ostatnio słyszałam o tylu przypadkach nagłych śmierci z powodu zakrzepicy, że zaczęłam odbierać to jako znaki z nieba (pigułki antykoncepcyjne zwiększają ryzyko zakrzepicy). Po drugie – przestałam brać leki na cholesterol i choć żyję zdrowo, na pewno i tak poszybował on w górę, bo podnoszą mi go pigułki. Po trzecie – boję się raka piersi, po prostu. Mogłabym dodać punkt 4, czyli chęć pozbycia się wreszcie popigułkowego cellulitu, ale szczerze mówiąc na ten punkt od jakiegoś czasu mam wywalone, nauczyłam się żyć z tym defektem. Argument za pigułkami? Brak trądziku i zdrowsze jajniki. Dlatego właśnie nie chcę demonizować pigułek, bo po 6 latach ich brania moje jajniki podobno nawet nie wyglądają na policystyczne (robiłam USG). No i przy PCOS ryzyko zachorowania na raka jajnika jest całkiem spore, natomiast pigułki je zmniejszają… Wszystko ma swoje plusy i minusy, ale ja czuję, że to jest ten moment, kiedy muszę spróbować czegoś innego. Teraz właśnie czuję się gotowa aby zmierzyć się z konsekwencjami tych zmian. Ale muszę to podkreślić – to jest indywidualna sprawa, u mnie PCOS nie przybrało ostrej formy, dlatego pozwalam sobie na taki eksperyment.
Te tytułowe zmiany to właściwie nic innego jak wejście na kolejny poziom troski o swoje zdrowie. Odstawienie wszystkich leków powoduje, że teraz wszystko będzie zależało od mojego stylu życia. Od diety, od aktywności, od tego na ile pozwolę stresowi zawładnąć swoim życiem… Na każdej z tych płaszczyzn jest u mnie dobrze, jednak uważam, że może być lepiej. A lepiej to dla mnie znaczy jeszcze więcej roślin w diecie (w zasadzie chcę aby w 95% była to dieta roślinna, a nabiał tylko ze sprawdzonych, nazwijmy to naturalnych źródeł), jeszcze więcej ruchu i jeszcze mniej stresu. Z tym ostatnim będzie oczywiście najtrudniej, bo stresujące bywają rzeczy zupełnie niezależne ode mnie, np. problemy moich bliskich. Ale jest też mnóstwo sytuacji na które mam wpływ. Nadal mam tendencję do zamartwiania się na zapas, ale jest już o wiele lepiej niż kiedyś, nauczyłam się odpuszczać.
Mam nadzieję, że na tym wszystkim skorzysta też blog, bo będę testować sporo nowych produktów spożywczych i ulepszać moją logistykę zdrowego odżywiania. Będę musiała też bardzo dokładnie obserwować swój organizm, łącznie z codziennym pomiarem temperatury (tak, tak jak przy naturalnym planowaniu rodziny ;)). Ogólnie liczę na to, że wprowadzane zmiany i liczne eksperymenty dostarczą mi wielu inspiracji na bloga.
Podsumowując – moja nowa pani doktor endokrynolog tchnęła we mnie trochę nadziei, że mogę uzyskać zadowalające efekty samym stylem życia. Ewentualnie jak cera mimo to nie będzie dawała rady to rozważymy włączenie jakiegoś leku, ale raczej lżejszego. Na razie jest czas eksperymentów, a za jakiś czas dam znać jak wygląda moje życie popigułkowe (czy ono w ogóle istnieje?)… Proszę o kciuki, chciałabym odzyskać wiarę w sens zdrowego stylu życia, bo kiedy w ostatnich latach kilka razy odbierałam fatalne wyniki badań, było we mnie sporo zwątpienia. Mimo to oczywiście nie poddawałam się, bo dbanie o zdrowie samo w sobie jest niezwykle przyjemne i weszło mi w krew. Teraz muszę tylko zadbać o nie jeszcze bardziej, ale po tylu latach doświadczeń to już chyba drobiazg, prawda? 🙂
P.s. Znacie kogoś, kto odstawił hormony i nie pogorszyła mu się po tym cera? Jeśli tak, koniecznie dajcie znać!