Codzienne gotowanie obiadów nie jest moją najmocniejszą stroną… A jeśli mam być szczera to w ogóle u mnie nie funkcjonuje. Czasami po prostu nie jemy obiadu, a czasami jem u mamy lub na mieście. Jednak obiady u mamy prawie zawsze są dla mnie odstępstwem od moich zwykłych, zdrowych nawyków i w związku ze zwiększeniem rygoru w mojej zdrowej diecie postanowiłam ograniczyć je do absolutnego minimum. W związku z tym pojawiła się u mnie potrzeba posiadania gotowych posiłków awaryjnych, które w kryzysowej sytuacji wystarczy odgrzać. I tak właśnie zrodził się nowy-stary patent w mojej logistyce zdrowego odżywiania – szybka pasteryzacja obiadów (inaczej mówiąc – wekowanie posiłków).
Pasteryzacja może Wam się kojarzyć z dość upierdliwym procesem gotowania lub pieczenia słoików z jedzeniem. Potem takie słoiki można przechowywać nawet miesiącami, tyle tylko, że w zimnym miejscu. Nie wiem jak Wy ale ja w moim mieszkaniu nie posiadam miejsca (poza lodówką) gdzie temperatura byłaby niższa niż 10 stopni. W piwnicy jest jeszcze cieplej niż w domu… Dlatego mogę albo olać zasadę <10 stopni i zaryzykować że coś mi się zepsuje podczas przechowywania w wyższej temperaturze, albo zrezygnować z robienia takich posiłków na długie miesiące i skupić się na krótszych terminach. Ta druga opcja ma dla mnie dwa duże plusy. Po pierwsze jest o wiele, wiele prostsza i mniej upierdliwa od tradycyjnej pasteryzacji. Po drugie jest też zdrowsza… W tradycyjnej pasteryzacji poddajemy nasz posiłek bardzo długotrwałej obróbce cieplnej. Jeśli nie ma w nim cukru i octu, zaleca się nawet powtarzanie procesu pasteryzacji przez 2-3 dni. No błagam… Abstrahując od tego ile z tym zachodu, to przecież w takim posiłku nie ma już chyba ani krzty witamin. To tak na chłopski rozum, mogę oczywiście się mylić ;).
Dlatego ja postanowiłam wrócić do testowanego już kiedyś sposobu szybkiej pasteryzacji obiadów. I co tu dużo mówić – to rozwiązanie jest cudowne! A na czym ono polega?
- gotując obiad “jednogarnkowy” robię porcję co najmniej 2x większą niż na jeden dzień
- w trakcie gotowania szykuję sobie słoiki – wyparzam je wrzątkiem lub w piekarniku (ok. 20 minut w temp. 110 stopni). Z piekarnika korzystam tylko wtedy, kiedy akurat mam gorący.
- kiedy potrawa się ugotuje, od razu wypełniam nią słoiki – posiłek trzeba zawekować kiedy jest jeszcze bardzo gorący. Napełniam słoik nie pod samo wieczko, zostawiam ok. 1 cm “luzu”, wycieram ranty słoika ręcznikiem papierowym aby miejsce styku z nakrętką było czyste, zakręcam.
- słoiki odstawiam do góry dnem i przykrywam ściereczką. Kiedy dokładnie wystygną (bywa, że dopiero następnego dnia), wkładam je do lodówki. O prawidłowo przeprowadzonej pasteryzacji świadczy wklęsła nakrętka.
- tak zawekowane danie można przechowywać w lodówce przez nawet 2-3 tygodnie
A co można w ten sposób zawekować? Naprawdę mnóstwo rzeczy! Przynajmniej tych roślinnych, bo takie gotuję i tylko na ich temat mogę się wypowiedzieć. Przykładowe posiłki:
- gulasz warzywny
- chili sin carne
- różnego rodzaju zupy
- sosy do makaronów i kasz
- inne dania jednogarnkowe, np. bób w pomidorach, leczo wegetariańskie (nie wegetariańskie może też, ale nie testowałam więc wolę się nie wypowiadać, może ktoś w komentarzach podzieli się doświadczeniem…?).
Szybka pasteryzacja to naprawdę świetny sposób na ogarnięcie tematu obiadów w domu. Nie jest to może rozwiązanie na co dzień, ale w awaryjnych sytuacjach może poratować.
Stosujecie, wypróbujecie?