Długo zastanawiałam się jak w sensowny sposób skondensować ten intensywny tydzień w kilku wpisach i w końcu zdecydowałam się podzielić relację z Gruzji na dwa etapy podróży + przygotować wpisy tematyczne, np. o jedzeniu. Dziś chciałabym się skupić na pierwszej części naszej wycieczki, czyli na rejonach Kutaisi i Tbilisi.
Jak już wspomniałam we wpisie z pierwszymi wrażeniami – na miejsce dowiozły nas linie lotnicze WizzAir, które latają do Kutaisi z Warszawy i Katowic. Aktualnie loty odbywają się raz w tygodniu, w sezonie częściej. Cenowo wygląda to różnie, ale spokojnie można upolować coś za ok. 150-300 zł w jedną stronę. Lot z Warszawy trwa ok. 3,5 godziny, a po wylądowaniu przestawiamy zegarek o 3 godziny do przodu.
Naszym pierwszym przystankiem był hotel Tskaltubo położony ok. 7km od Kutaisi. Trzeba przyznać, że jego okolica robi wrażenie… Od razu zderzyliśmy się z tą ciemną, biedną i zaniedbaną stroną Gruzji. Hotel to duże, postsowieckie uzdrowisko, które lata świetności ma już za sobą… Ale jest wyremontowany, a jego okolica ma swój wyjątkowy klimat.
W poniedziałek rano wyruszyliśmy w długą (ok. 4h) podróż do Tbilisi. Szybko okazało się, że Gruzini mają specyficzne podejście do jazdy samochodem. Zasady ruchu drogowego praktycznie tu nie istnieją – wygrywa sprytniejszy, szybszy, silniejszy… W całej tej dżungli biorą udział też piesi. Czy muszę mówić, że są najsłabszym ogniwem? W Gruzji raczej nie przepuszcza się pieszych. Brakuje też wyznaczonych dla nich przejść, dlatego widok ludzi stojących gdzieś po środku kilkupasmowej jezdni i próbujących pas po pasie przejść na drugą stronę nikogo nie dziwi. No może turystów, ale tylko pierwszego dnia.
Kilka widoczków po drodze:
Jeden z licznych przydrożnych targów
Gruzińskie krasnale ogrodowe 😉
Gruziński Toi Toi 😉
Tbilisi przywitało nas deszczem i niezbyt przyjazną pogodą. Nie wiem co było większym problemem – czy to, że było mokro i zimno czy to, że światło nie sprzyjało zdjęciom…
Tbilisi można przyjrzeć się m.in. z kolejki liniowej, która zawieszona nad miastem umożliwia dotarcie na wzgórze.
Mam słabość do robienia zdjęć dachów.
Jeśli wydaje Wam się, że widzicie na tym zdjęciu chaos to macie całkowitą rację – takie właśnie jest to miasto. I to w dużej mierze odpowiada za jego urok!
A to widoczek na słynne w Tbilisi “banie” – łaźnie, w których można skorzystać z kąpieli w ciepłych wodach mineralnych oraz z masażu.
Przez miasto płynie rzeka Mtkwari, jej inna nazwa to Kura (tę preferuję, bo to gruzińskie zamiłowanie do spółgłosek powoduje, że łamię sobie język).
Kilka uliczek Tbilisi
Gruzińskie kino?
Zakup magnesu odkładałam cały czas na później, a na końcu w Batumi były tak kiczowate i brzydkie, że w końcu żadnego nie kupiłam. To sobie popatrzę na zdjęciu. A jak ktoś z Was pojedzie do Gruzji to zamówię, aby mi przywiózł 😉
Synagoga w Tbilisi
Most dla pieszych zwany przez Gruzinów podpaską
Pchli targ w Tbilisi – fajne miejsce, ale ceny… Cóż, dla turystów nieco zawyżone 😉
Odwiedziliśmy też historyczną stolicę Gruzji – przepięknie położoną Mtskhetę. Kilka zdjęć ze wzgórza:
Blogerzy i vlogerzy przy pracy 😉
Nasza przewodniczka Sophie dała nam na szczycie niezły koncert 🙂
A to dolna część miasteczka
Kościół w kościele.
I przechodzimy do drażliwego tematu… Ilość bezdomnych psów jest w Gruzji nieco przytłaczająca. Na pewno domyślacie się, że obserwowanie tego zjawiska było dla mnie bardzo przykre. Muszę jednak przyznać, że psy te nie wyglądają na strasznie nieszczęśliwe – w większości nie są wcale wychudzone, bawią się ze sobą, nie widziałam też aktów przemocy wobec nich (chociaż trudno też mówić o wielkiej miłości Gruzinów do tych zwierząt). Psy bardzo lgną do ludzi, potrafią przyczepić się do kogoś i obejść z nim pół miasta, aby potem zostać pozostawionymi pod drzwiami hotelu lub autokaru. Strasznie to smutne. Podczas spaceru po Batumi wdałam się w pogawędkę z jednym Gruzinem, którego zabiłam wzrokiem za postraszenie bezdomnego kota (sprowokowało go to do zaczepienia mnie). Wypytałam go trochę o sytuację bezdomnych zwierząt w tym kraju i przyznał, że raczej nikt się nią nie przejmuje – nawet nie mają schronisk dla zwierząt bo takie miejsca “śmierdzą i są głośne”. Podobno jest jakieś w okolicy Tbilisi, ale nie wiedział zbyt wiele na ten temat.
Ale jak już wspomniałam – sądziłam, że będzie gorzej.
Jeszcze ostatni widoczek w drodze powrotnej do Tbilisi…
A wieczorami można było zresetować się w hotelu Dolabauri
I pointegrować się z pięknym widokiem na miasto
W środę rano wyruszyliśmy do naszego miejsca docelowego, czyli Batumi i Adżarii. W kolejnym gruzińskim wpisie zrelacjonuję tę drugą część naszego pobytu w Gruzji. Spodziewajcie się go pod koniec tygodnia 🙂