W podróżach uwielbiam to, że można choć na kilka dni oderwać się od swojej codzienności. Uważam, że to bardzo ważne dla zdrowia psychicznego, dlatego fundowanie sobie od czasu do czasu zmiany otoczenia uważam za ważny element zdrowego stylu życia. Podróże niosą za sobą mnóstwo przyjemności i pozytywnych emocji, ale nie chcę udawać, że podczas nich zawsze wszystko jest cudownie. Dlatego dzisiaj, w moim tatrzańskim “tu i teraz”, oprócz różu pojawią się też odcienie szarości. Uczciwie ostrzegam tych, którzy na blogi przychodzą tylko po podkolorowaną przez filtry na Instagramie rzeczywistość.
Posty z tej serii piszę podczas wyjazdów, ale szykuję je do publikacji już po powrocie. Zdarza się, że czasami jeszcze coś dopisuję, więc niech Was nie zdziwi, że w większości piszę o naszej wycieczce w czasie teraźniejszym, ale i czas przeszły się tu momentami przewija.
Jestem w…
… jednym z moich ulubionych miejsc w Polsce! Tatry to mój zdecydowany numer jeden, jeśli chodzi o piękne krajobrazy i kontakt z naturą. Za każdym razem mnie zachwycają i chyba nigdy mi się nie znudzą. Również dlatego, że przyjeżdżam tu rzadko… Nie lubię podróży, które trwają pół dnia, szczególnie, jeśli są to podróże samochodem. Pisałam to już nie raz – nie akceptuję polskiego stylu jazdy i przez to poruszanie się po Polsce samochodem nie jest dla mnie przyjemnością.
Jestem tu dlatego, że….
… dostałam niedawno propozycję przetestowania serwisu umożliwiającego wynajem apartamentów i postanowiłam wykorzystać to jako kolejną okazję do zobaczenia czegoś pięknego w Polsce.
Przyjechałam tu z…
…najbliższymi osobami. Ten wyjazd to prezent dla naszych mam na dzień matki, więc jesteśmy tu w składzie ja + Wojtek + nasze Mamy + Luna. Przyznam, że bardzo się obawiałam takiego połączenia, bo raz, że nasze Mamy wcześniej za bardzo się nie znały, a teraz skazaliśmy je na bycie ze sobą non stop przez kilka dni… A dwa, że dołożenie do tego Luny, która w podróży zachowuje się czasami skandalicznie 😉 było jak dolanie oliwy do ognia.
Jestem wdzięczna za…
… cały ten wyjazd, a przede wszystkim za to, że mogliśmy sobie na niego pozwolić finansowo. Marzy nam się to już od dłuższego czasu, aby pokazać trochę Polski lub świata naszym Mamom, jednocześnie nie zmuszając ich do nadszarpywania ich budżetów. Do tej pory było to dla nas nieosiągalne, a teraz (również dzięki barterowej współpracy z Sun & Snow) się udało i za to właśnie jestem bardzo wdzięczna.
Chciałabym…
Aby to nie był ostatni taki wyjazd. Może następnym razem uda nam się zabrać Mamy gdzieś za granicę 🙂
Zaskoczyło mnie…
… że już teraz jest tu tak dużo ludzi! Może nie w Kościelisku, gdzie zupełnie się tego nie odczuwa, ale spacer po Krupówkach i po Gubałówce nie zalicza się do przyjemności. To co tam się dzieje w sezonie? I tak, wiem że jak się nie chce tłumu, to nie odwiedza się tych najpopularniejszych miejsc. Ale ja nie pojechałam tam “dla siebie”, to był bardzo specyficzny, nastawiony na największe i najłatwiej dostępne atrakcje wyjazd. Nie chcieliśmy fundować naszym Mamom obozu przetrwania, więc zdobywanie szczytów nie wchodziło w grę. Niemniej i tak uważam, że czerwiec (przed wakacjami) i wrzesień to najlepszy czas na wizytę w Tatrach. Owszem, nie było całkiem pusto, ale obstawiam, że w porównaniu ze szczytem sezonu to i tak całkiem znośnie. I wierzcie lub nie, ale w ogóle nie staliśmy w kolejce po bilety na Kasprowy! Więc naprawdę nie jest źle :).
Oczarowała mnie…
… Dolina Chochołowska. I oczywiście widok z Kasprowego, ale to już klasyka, zachwycam się nim za każdym razem. A poza tym oczarowała mnie pogoda, która zgodnie z prognozami była również deszczowa… Ale tylko popołudniami, kiedy my i tak wracaliśmy do apartamentu na wypoczynek. Owszem, zdarzało się, że deszcz łapał nas “na trasie”, ale to było nawet przyjemne, bo poza tym było bardzo ciepło i słonecznie, więc ten deszcz na początku był przyjemnym wytchnieniem.
Czuję się…
… już trochę zmęczona podróżami i nadrabianiem zaległości po nich, dlatego przez najbliższe 3 tygodnie nie ruszam się z Warszawy. Chyba że na chwilę, na jeden dzień. Naprawdę podziwiam ludzi, którzy potrafią żyć na walizkach. Dla mnie już te dwa ostatnie wyjazdy były ulokowane zbyt blisko siebie, więc teraz muszę trochę dopieścić mojego wewnętrznego domatora.
I ja po każdym wyjeździe potrzebuję min. 1 dnia na spokojny rozruch, a tym razem nie mogę sobie na to pozwolić. Podobnie jak w zeszłym tygodniu, tak i teraz mam bardzo, bardzo dużo rzeczy do zrobienia i przez to czeka mnie tydzień pracy od rana do nocy. Nie piszę tego, żeby się pożalić, bo jak wiecie – lubię swoją pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Ale nie chcę pisać na blogu tylko o pozytywnych emocjach, podczas gdy też czasami bywam zmęczona natłokiem różnych spraw, obowiązków, maili. Ba, nawet takie przyjemności, jak podróże potrafią zmęczyć, kiedy są intensywne pod względem fizycznym lub emocjonalnym.
Dlatego ja – pisząc te słowa już po powrocie – czuję się jak kapeć. Jak Luna na poniższym zdjęciu :D. Dlatego na razie nie wychodzę z łóżka i to tutaj skończę ten wpis, zjem śniadanie, zacznę montować vloga, odpiszę na najpilniejsze wiadomości… Jestem niesamowicie wdzięczna za możliwość pracy w domu. I za Wojtka, który jeszcze przed pracą zrobił zakupy umożliwiające mi zjedzenie zdrowego śniadania. Wspaniale wrócić do swojego normalnego odżywiania po kilku dniach “ratowania się” grillowanymi oscypkami i plackami ziemniaczanymi. Góralska kuchnia to dla mnie jakaś porażka i mówię to z pełnym przekonaniem, nawet jeśli zaraz ktoś zechce mnie za to ubiczować. W Krakowie zabraliśmy Mamuśki do restauracji z jedzeniem w naszym stylu – zdrowym i wegetariańskim. Niestety – delikatnie mówiąc – nie przypadło ono do gustu mojej mamie, więc później dla świętego spokoju wybieraliśmy już typowo góralskie miejscówki. Dlatego nie pytajcie mnie o rekomendacje, gdzie zdrowo, wegetariańsko lub wegańsko zjeść w Zakopanem, bo dla mnie to była jakaś “mission impossible” 😉
Cieszę się…
… że nasze Mamy się cieszą i że bardzo im się podoba. Doświadczają nowych rzeczy, poznają się lepiej, chyba też pomimo różnic w charakterze nieźle się dogadują. No i Luna aż tak bardzo nie daje w kość. Rano jest maksymalnie podekscytowana nadchodzącymi przygodami, ale po południu już jest na tyle zmęczona, że wieczorem nawet nie chce z nami wychodzić 😉
Czytam…
… to samo co tydzień temu w Norwegii. Jakoś na tych wyjazdach za bardzo nie ma czasu na czytanie 😀 zasypiam po przeczytaniu dwóch stron.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje prywatne odczucia… Ogólnie to był bardzo udany wyjazd i mam nadzieję, że uda mi się to oddać we vlogu. Byłam i jestem bardzo szczęśliwa, że tak fajnie się to wszystko udało.
Na dniach pojawi się wpis z kilkoma wskazówkami, jak zorganizować taki wyjazd w Tatry z psem i dla osób o słabszej kondycji. Do przeczytania!