Adopcja psa to poważne zobowiązanie na długie lata. Wiem coś o tym, bo mam dwa psy. Jeden został przez nas zaadoptowany w wieku szczenięcym, a drugi… Drugi to zupełnie inna historia. Pies dziki, lękliwy, niemający relacji z ludźmi, niedający się dotknąć… Jest z nami już od ponad roku, dlatego w dzisiejszym wpisie podsumuję ten czas i przede wszystkim porównam różnice pomiędzy adopcją szczeniaka, a przygarnięciem dorosłego psa z problemami. Na końcu zdradzę, którą opcję ja bym wybrała adoptując kolejnego psa.
Nie kupuj, adoptuj!
Zacznę od tego, że posiadanie psa zawsze wpisywało się w wizję mojego dorosłego życia. Kocham te zwierzęta, traktuję je jak pełnoprawnych członków rodziny i mój dom bez czworonogów byłby po prostu pusty. I powiem to głośno – nie jestem zwolenniczką kupowania psów i sama nigdy bym tego nie zrobiła. Jako osoba wrażliwa na cierpienie bezdomnych zwierząt nie wyobrażam sobie, aby zamawiać i kupować zwierzę, podczas gdy tyle biednych psów czeka na dom i na miłość.
Ale od razu zaznaczam, że nie oceniam ludzi, którzy kupują zwierzęta. Każdy ma inną wrażliwość, potrzeby i priorytety i każdy ma do tego prawo. Wiem, że zwolennicy rasowych psów tłumaczą swój wybór potrzebą posiadania psa dopasowanego charakterologicznie do ich stylu życia. Jestem w stanie to zrozumieć, dlatego proszę tylko o jedno – jeśli chcecie kupić zwierzę, przyłóżcie olbrzymią wagę do wyboru sprawdzonej hodowli. Nie róbcie tego pod wpływem emocji, przyjrzyjcie się jej dłużej – jak są tam traktowane zwierzęta, jak często pojawiają się tam szczeniaki, jakie są opinie o danej hodowli. Jak ognia wystrzegajcie się pseudohodowli, które są po prostu nieetyczne. Nie traktujcie zakupu tam jak “uratowania biednego pieska ze złego miejsca”. Niestety w takich miejscach suczki traktowane są jak maszynki do robienia pieniędzy i im lepiej będą sprzedawać się szczeniaki, tym częściej będzie eksploatowana suczka. Nie przykładajcie do tego ręki i nie wspierajcie takich nieetycznych biznesów.
Jeśli zależy Wam na psie w typie konkretnej rasy, zachęcam do poszukania psów uratowanych z jakiejś pseudohodowli.
Adopcja szczeniaka ze schroniska
Luna trafiła do nas mając 3 miesiące i była przesłodkim rozrabiaką. Wydawałoby się, że to taki piesek idealny do ukształtowania według własnych preferencji. Jeśli się postaramy, może wyrosnąć z niego miłośnik i najlepszy towarzysz aktywności fizycznej, a jeśli sami jesteśmy leniwi, pies może wiernie wygrzewać nam stopy podczas wylegiwania się na kanapie… Jeśli kombinujecie w ten sposób, zapalam nad Waszymi głowami lampkę ostrzegawczą. To oczywiście może się udać, ale najlepiej będzie, jeśli pozbędziecie się oczekiwań. To, jaki będzie Wasz pies, może Was zaskoczyć, a może nawet rozczarować. To żywe, inteligentne i posiadające swoje emocje stworzenie, a nie robot, którego możemy w jakiś sposób zaprogramować :). Choć jednocześnie uważam, że pies na swój sposób dostosowuje się do stylu życia właścicieli. I tak na przykład Luna nie jest rannym ptaszkiem i rzadko zdarza się, żeby budziła nas na spacer… Ale poza tym jest dość leniwa i nie znosi spacerów w deszczu. Gdyby adoptował ją ktoś oczekujący motywatora do aktywności przy każdej pogodzie, mógłby się nieco rozczarować ;). Chociaż może to ja gdzieś na początkowym etapie popełniłam błąd i nie “zaszczepiłam” w niej tej miłości do aktywnych spacerów, niezależnie od pogody? Kto wie, zawsze warto próbować przyzwyczaić psa do pewnych rzeczy już na samym początku.
Pokuszę się o stwierdzenie, że adopcja szczeniaka jest nieco prostsza od adopcji dorosłego psa. Przede wszystkim dlatego, że na tym początkowym etapie wychowywania psa możemy od razu skorzystać z porad behawiorysty lub udać się do psiego przedszkola i tym samym uniknąć wielu błędów.
Polecałabym adopcję szczeniaka tym, którzy nie są gotowi na wyzwanie w postaci adopcji psa po przejściach. Przy szczeniaku od samego początku czerpiemy radość z posiadania psa i nawiązujemy z nim bliską relację. Będzie się z nami bawił, zasypiał wtulony w nas… Ale prawdopodobnie będzie też sikał na podłogę i niszczył prawie wszystko, co wpadnie mu w łapy. Na tym początkowym etapie będziecie musieli poświęcić mu wiele uwagi, chociażby na samą naukę czystości. Przemyślcie, czy jesteście na to gotowi.
Adopcja dorosłego psa po przejściach – jak buduje się przywiązanie
Emi zaadoptowaliśmy rok temu, miała wówczas ok. 5 lat. Cała jej życiowa historia nie jest nam do końca znana, ale z tego co wiemy – najpierw była psem żyjącym dziko, razem ze swoją córką błąkała się gdzieś po polach i lasach w okolicach Warki. Złapanie jej i przewiezienie do schroniska było dla fundacji olbrzymim wyzwaniem wymagającym kilku interwencji. Życie w schronisku też było dla Emi trudne. Pies, który do tej pory nie był niczym ograniczony, nagle został zamknięty w klatce i otaczali go ludzie, którzy do tej pory kojarzyli mu się z niebezpieczeństwem. Da się jednak zauważyć, że w pewnym momencie pies zaczyna kochać ten swój nowy, bezpieczny dom. Niejeden schroniskowy pies zaliczył ucieczkę ze spaceru z wolontariuszem… I wiecie, gdzie zazwyczaj uciekają? Do schroniska. I tu uwaga – zdradzam nasz wielki, niepublikowany nigdzie sekret – nam też Emi raz uciekła. Pognała wtedy ile sił do schroniska, a Wojtek za nią. Oczywiście im szybciej on ją gonił, tym szybciej ona uciekała. Dlatego w tych pierwszych dniach pobytu Emi w naszym domu, na spacerach dosłownie obwiązywałam się smyczą.
I choć Emi szybko zaczęła wykazywać objawy przywiązania do nas, dopiero po kilku miesiącach odważyliśmy się po raz pierwszy puścić ją bez smyczy i ciągnącej się za nią 20-metrowej linki. Pamiętam dokładnie ten moment, byliśmy w zacisznym miejscu nad Świdrem. Emi z brzegu obserwowała, jak chodzimy po wodzie (od której ona woli trzymać się z daleka)… Ale kiedy odeszliśmy jej zdaniem za daleko (czyli na drugi brzeg), od razu wbiegła do wody i do nas przypłynęła. Ten moment bardzo mnie wzruszył, chyba dopiero wtedy poczułam, że jest już tak w 100% nasza.
Adopcja psa – jakie trudności mogą Cię spotkać?
W kolejnej części wpisu na naszym przykładzie opowiem, z jakimi problemami możecie się spotkać po adopcji psa ze schroniska. Potraktujcie to jedynie jako przykład, bo to zawsze bardzo indywidualna sprawa. Równie dobrze Wasz pies może nie sprawiać żadnego z tych, ani nawet innych problemów… Ale może też być gorzej. Chcę napisać o tym wszystkim szczerze, ale już na początku zaspoileruję, że cała ta historia ma happy end. Nadal oczywiście zmagamy się z pewnymi trudnościami, ale są one i tak niską ceną za to, ile miłości i radości wniosła do naszego domu Emi. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że Emi sprawia mniej problemów niż nasza “pierworodna”, adoptowana od szczeniaka Luna.
Adopcja psa po przejściach – pierwsze dni w domu
Wróćmy jednak do pierwszych dni naszego psa po przejściach w nowym domu. To był bardzo trudny czas. Emi bała się wszystkiego – był problem z wprowadzeniem jej do bloku, do windy, do mieszkania… Choć wcześniej na spacerach była niesamowitym łakomczuchem, teraz nie dawała się nabrać na żadne przysmaczki. W zasadzie przez pierwszą dobę nic nie zjadła i nie wypiła. Nieco odżywała na spacerach, na neutralnym gruncie, gdzie miała chociaż namiastkę swojego dawnego życia. W domu siedziała tylko na dywanie lub pod stołem i podskakiwała na każdy, nawet najcichszy dźwięk (nie można było ruszyć nawet najmniejszym palcem u stopy bez wybudzania jej).
Lęk przed dotykiem
To były bardzo trudne dni. Pies był przerażony, nieszczęśliwy i nieufny. Nie było mowy o jakimkolwiek dotyku. Wychodzenie na spacery i zapinanie smyczy było możliwe tylko dlatego, że Emi kochała spacery i wiedziała, że smycz jest ich zapowiedzią, dlatego pomimo przerażenia i wciskania się w ścianę, pozwalała sobie ją zapiąć. O zdejmowaniu szelek nie było w ogóle mowy. Kiedy po ok. tygodniu Emi zaczęła czuć się w domu już trochę lepiej, lubiła sobie baraszkować na pleckach na dywanie. Podczas jednej z takich sytuacji zaplątała się w swoje własne szelki. Kiedy próbowałam ją z nich uwolnić, zostałam po raz pierwszy ugryziona.
Jak sobie z tym poradziliśmy? Daliśmy jej czas. Nie zmuszaliśmy jej do kontaktu. Niewątpliwie pomogła nam tutaj Luna, która jest straszną pieszczochą i którą Emi z czasem zaczęła trochę naśladować. Cały ten proces oswajania z dotykiem odbywał się bardzo stopniowo i z poszanowaniem granic Emi. Kiedy po chwili dotyku miała dość, odchodziła na swoje posłanie, a ja w żaden sposób na to nie reagowałam. Z czasem zaczynała się coraz bardziej rozluźniać podczas głaskania, a w pewnym momencie nawet zaczęła się o to upominać. To wszystko trwało kilka miesięcy. Nadal nie jest idealnie, bo Emi nie daje się podnieść. Pozwala na to tylko, kiedy jest w dużym stresie, np. u weterynarza lub kiedy widzi, że to konieczne, np. kiedy przy schodzeniu ze Szczelińca napotkaliśmy na trasie strome, metalowe schody, których bardzo się bała. Nie miała wówczas problemu z tym, że ją z nich zniosłam.
Lęk przed ludźmi
Kolejnym problemem typowym dla psa po przejściach było to, że Emi bardzo bała się innych ludzi, ale też różnych nietypowych sytuacji w domu. Jakieś kartony, deska do prasowania, suszarka do włosów czy żelazko… To wszystko powodowało, że bardzo się stresowała, podkulała ogon i szła na swoje posłanie. Musiało minąć wiele miesięcy, aby przestała uciekać pod biurko w momencie np. wyjmowania deski do prasowania. Do dziś boi się mopa, szczotki i statywu, podejrzewamy, że musiała być gdzieś przeganiana albo nawet bita. Zapewne stąd wynika jej ogólny lęk przed ludźmi.
Jak sobie z tym radzimy? Nigdy nie pozwalam obcym ludziom głaskać Emi, ponieważ ona sobie tego nie życzy, a poza tym nie mogę zagwarantować, że w pewnym momencie nie poczuje się zagrożona i znienacka kogoś nie ugryzie. Trzeba na nią bardzo uważać na spacerach, bo zdarza jej się zupełnie niespodziewanie rzucić na jakiegoś człowieka. Z tego powodu mijając ludzi staram się trzymać ją na krótkiej smyczy w bezpiecznej odległości. Kiedy zachowa się spokojnie w wyjątkowo trudnej sytuacji (kiedy obok przechodzi np. ktoś nietypowo ubrany, dziecko lub przejeżdża rower), chwalę ją i nagradzam przysmakiem.
Polowanie na jedzenie
Dużym problemem okazała się też głęboko zakorzeniona w Emi potrzeba zdobywania jedzenia. Kiedyś od tego, czy coś znajdzie i zje, zależało jej “być albo nie być”. Niestety, to nie znika w momencie, kiedy pies ma zapewniony dach nad głową i pełną miskę dwa razy dziennie. Z czasem okazało się też, że zdobywanie jedzenia i zaspokajanie pragnienia jest dla Emi sposobem na rozładowanie stresu. To po trudnych sytuacjach (na przykład sprzeczkach z Luną) Emi jest najbardziej “wygłodzona” na spacerze. A kiedy nie pozwalam jej czegoś zjeść, potrafi ugryźć mnie w łydkę :D.
Jak sobie z tym radzimy? Nie jest idealnie, ale sporo dają ćwiczenia odpuszczania. Polegają one na tym, że podchodzimy z psem do “pułapki”, np. w postaci rozsypanego chleba i próbujemy odwrócić od niej uwagę psa (przenosząc ją na siebie). Kiedy pies zachowuje się spokojnie i nie rzuca się na “pułapkę” nagradzamy go słownie i przysmakiem. Ważne jest też dobre wytrenowanie przywołania. Kiedy Emi jest spuszczona ze smyczy i zauważę, że wyczuła nosem jakieś jedzenie, natychmiast ją przywołuję i nagradzam, kiedy przybiegnie. Uczę ją w ten sposób, że nie opłaca jej się szukać czegoś dalej, bo u mnie dostanie coś lepszego. Najważniejsza w tym wszystkim jest nasza szybsza reakcja. Kiedy pies dopiero coś wyczuwa, łatwiej go odwołać, niż gdy upolowany przysmak znajduje się już w zasięgu jego pyska.
Problemy zdrowotne
Na koniec zostawiłam kwestię najtrudniejszą, choć pewnie i najrzadziej spotykaną. Adoptując takiego psa musimy się liczyć z tym, że jego dotychczasowy styl życia wpłynął negatywnie na jego stan zdrowia. My z Emi przeżyliśmy sporo stresu. Przeszliśmy przez podejrzenia zaćmy, cukrzycy, niedoczynności/nadczynności tarczycy, choroby Cushinga… Wszystko na szczęście okazało się fałszywym alarmem, a Emi, poza otyłością i dużymi problemami z oczami, była niemalże okazem zdrowia.
ALE na pocieszenie powiem, że kundelki to naprawdę bardzo dzielne psy. Choroby mogą przytrafić się nawet psom rasowym ze świetnej hodowli. Nie chcę dywagować, co jest częstsze – czy problemy zdrowotne psów rasowych, czy adoptowanych mieszańców. Myślę, że to jest coś, z czym trzeba się liczyć zawsze powiększając rodzinę o czworonożnego przyjaciela, bez względu na to, jakiej jest rasy, czy gatunku.
Szczeniak czy dorosły pies?
Jeśli zastanawiacie się, co bym wybrała planując kiedyś posiadanie kolejnego czworonoga…. To postawiłabym na dorosłego psa po przejściach. Szczeniaczki są przesłodkie, ale mogę popatrzeć na nie też na zdjęciach lub filmach na Instagramie, natomiast sama chętniej dałabym dom kolejnemu psu skrzywdzonemu przez los. Owszem, jest to wyzwanie, ale mam już doświadczenie i wiem, jaka za to spotyka nagroda. Każdy, nawet najmniejszy gest miłości i zaufania ze strony psa po przejściach, wart jest tego poświęcenia i łez, z którym mierzymy się na początku.