Uwaga, lektura pierwszego akapitu może powodować raka. Czytasz na własną odpowiedzialność… A jeśli dbasz o zdrowie, sugeruję przejść od razu do kolejnego akapitu ;).
Siedzenie jest bardzo niezdrowe i prowadzi m.in. do chorób układu krążenia. Sport natomiast wiąże się z podwyższonym ryzykiem kontuzji, można skręcić kostkę, naderwać więzadło, albo w inny sposób unieruchomić się na długie tygodnie. Warzywa i owoce wcale nie są zdrowe, bo są pryskane, a przez to znacząco zwiększają ryzyko zachorowania na raka. A już najgorsze są ziemniaki! Bez względu na to czy są ekologiczne, czy nie – zawierają solaninę, która jest toksyczna. Mówiąc wprost – ziemniaki są trujące. A może dla zminimalizowania ryzyka samodzielnie hodować sobie jakąś zieleninkę? To bez sensu. Tak modne ostatnimi czasy szpinak i jarmuż zawierają szczawiany, które powodują kamicę nerkową. No i ta rukola… Bardzo często wyrasta razem z wyglądającym identycznie jak ona chwastem, który wykańcza naszą wątrobę. Trudno to odróżnić, więc lepiej w ogóle nie jeść rukoli. Lepiej sięgnąć po orzechy i nasiona. Są zdrowe. Ale tylko kiedy je namoczysz, pamiętaj, aby zaplanować tę przekąskę z odpowiednim wyprzedzeniem. No i skoro przy nasionach jesteśmy, to uważaj na chia. Powodują raka. Polski len wcale nie jest lepszy, bo zawiera fitoestrogeny, a one też mogą przyczyniać się do powstawania nowotworów. No i ostrożnie z koktajlami. Jeśli przygotowujesz je w plastikowym pojemniku, na bank zawierają pochodzące z plastiku BPA, które jest rakotwórcze. Pamiętaj o tym również podczas używania plastikowych przyborów kuchennych lub pojemników. Na drewno też uważaj, nie jest sterylne. O tym, że pieczywo jest niezdrowe, bo to gluten, na pewno nie trzeba pisać. Nie od dziś wiadomo, że gluten, to trzeci zaraz po cukrze i nabiale cichy zabójca. Kolejne na liście są właściwie wszystkie pozostałe produkty spożywcze…. Najrozsądniej byłoby się odżywiać samą wodą i powietrzem, ale jak woda to tylko przefiltrowana przez filtr odwróconej osmozy. Jeśli nie możesz sobie na niego pozwolić, zapomnij o wodzie, pozostań przy powietrzu. Oh, wait! W powietrzu są metale ciężkie! Wysłałabym Cię do lasu, ale wiadomo – tam są kleszcze, a one powodują boleriozę…
Dobra, wystarczy, bo dostaję raka od samego pisania… A to tylko kropla w morzu zdrowotnych doniesień, które atakują nas z każdej strony, każdego dnia. Moja życiowa działalność kręci się wokół zdrowego stylu życia i zawsze będę doceniać jego wagę i go promować, ale czasami naprawdę mam dość. Żyjemy w czasach, w których chyba nikt nie może poszczycić się stuprocentowym zdrowiem. I na bardzo wiele chorób dieta i styl życia nie mają wpływu. A jak zachoruję na raka, nie będę miała pojęcia czy to wina chia, ziemniaków, podsmażania na oliwie, chwilowego obcowania z grzybem na ścianie, czy może genetyki, na którą nie mam wpływu. I wiecie co? Nie będzie mnie to obchodziło. Kiedy będę walczyć o życie, pewnie nawet sięgnę po chemię, która jak wiadomo jest trucizną gorszą, niż wszystkie wymienione wyżej rzeczy razem wzięte. A jeśli moje dni będą policzone, będę jeść swoją ukochaną czekoladę, przepuszczać swoje oszczędności i może nawet odważę się usiąść gdzieś na skraju przepaści w Tatrach, albo nad Zatoką Wraku na Zakynthos.
W całym tym szaleństwie najważniejszy tak naprawdę jest stres. Jedzenie ma być odżywcze i sprawiać nam przyjemność. Analiza, czy nie zjadło się danego dnia o 10 ziarenek chia za dużo, sama w sobie może okazać się dla nas szkodliwa, bo generuje stres. A to on jest największym wrogiem człowieka. Nie oliwa na patelni, nie siemię lniane i nie plastikowy lunch box.
Ja, aby żyć zdrowo i nie zwariować, wyznaję dwie zasady. Pierwsza, żywieniowa – można jeść prawie wszystko, ale w odpowiedniej ilości. Nawet najzdrowszy produkt spożywczy okaże się szkodliwy, kiedy będzie się go jadło 5 razy dziennie, albo codziennie na obiad przez 2 tygodnie. Tak samo zwykła, mleczna czekolada albo niezdrowy batonik – zjedzony raz w miesiącu czy nawet w tygodniu nie będzie miał wpływu na zdrowie (oczywiście u zdrowego człowieka, nie mówię teraz np. o diabetykach). Wiadomo, że są inne “normy” dla jedzenia brukselki i inne dla słodyczy czy alkoholu. Ale i to jest indywidualna sprawa, więc przydaje się intuicja, logiczne myślenie i zdrowy rozsądek. To samo dotyczy newsów, że czegoś tam nie można podgrzewać powyżej jakiejś temperatury, a czegoś łączyć z jakimś składnikiem. Dopóki nie łamiesz tej zasady codziennie, możesz na to machnąć ręką i wyluzować. Postaw na różnorodność i oddaj się przyjemności płynącej z jedzenia!
Druga zasada dotyczy już bardziej psychiki… Po prostu staram się nie przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu. Czy jestem w stanie codziennie zapewniać sobie ekologiczne warzywa prosto od rolnika? Nie. No to wiadomo, że lepiej kupić je w Biedronce, niż zjeść suchą kaszę. Czy jestem w stanie uciec przed smogiem? Nie. Czy wyobrażam sobie całkowitą rezygnację z rukoli, albo czy mogę pozwolić sobie na natychmiastową wymianę wszystkich plastików czy garnków w kuchni? Nie. Czy jestem w stanie zrezygnować z zupek chińskich i mocno przetworzonej żywności? Tak, więc rezygnuję!
Bo to oczywiście nie jest też tak, że mam na wszystko wywalone. Zawsze będę zwolenniczką dokonywania zdrowszych wyborów. Jest mnóstwo rzeczy na które mamy wpływ i które warto wprowadzić w życie, aby po prostu poczuć się lepiej i być może dzięki temu też dłużej cieszyć się zdrowiem. Bo możemy poprawiać komfort swojego życia przez takie drobne rzeczy jak zmiana diety, aktywność fizyczna czy poprawa powietrza w mieszkaniu. Ale nie dajmy się temu sterroryzować i nie łudźmy się, że dzięki temu całkowicie unikniemy chorób, bo niestety nie wszystko zależy od nas. I tak jak w tytule – życie samo w sobie jest niezdrowe i prowadzi do śmierci, to niepodważalny fakt, z którym musimy się pogodzić.
Na końcu przyznam, że ja nie czytam wielu blogów o tematyce zdrowia (nie zdrowego stylu życia, a zdrowia właśnie, bo to dla mnie wbrew pozorom trochę inna tematyka), bo jestem już zmęczona tymi wszystkimi doniesieniami naukowymi i analizowaniem, jak szczury czuły się po nienamoczonych orzeszkach. Sama też oczywiście piszę o odżywianiu, ale celowo nie wchodzę w ten temat zbyt głęboko i nie mam zamiaru nikogo straszyć doniesieniami, że ziemniaki są toksyczne. Często przygotowując jakiś artykuł zaczynam wchodzić w badania naukowe i w pewnym momencie wymiękam, bo jedne zaprzeczają drugim i sama nie wiem, które mam Wam przekazać. To są te momenty, kiedy mam ochotę rzucić wszystko w cholerę, a potem przypominam sobie, że moją misją jest promowanie zdrowego stylu życia, a zdrowy styl życia to też zdrowe podejście do wielu spraw.
I jeszcze jedno (już ostatnie, obiecuję ;)) – Wasze komentarze. Sami często przekazujecie mi różne tego typu newsy i wiem, że to w dobrej wierze, dlatego początkowo odpowiadałam na nie, że np. dziękuję za informację, ale nie zamierzam się czymś przejmować, bo zjadam daną rzecz raz na kilka tygodni i nie czuję z jej strony zagrożenia. Ku mojemu zaskoczeniu bywało, że obrywało mi się za takie nastawienie, nazywano mnie ignorantką itp. Dlatego teraz już nie odpowiadam na takie komentarze i nie wdaję się w niepotrzebne dyskusje, bo są one bardziej szkodliwe dla mojego zdrowia, niż szczawiany w jarmużu.