Tak naprawdę to 31-latki, bo tyle kończę dziś lat… Ale nie mogłam napisać tego posta rok temu, bo rok temu nie wiedziałam jak to jest po tej osławionej 30tce. Dopiero teraz wiem i chętnie Wam powiem ;).
Co roku 12 sierpnia możemy podziwiać noc spadających gwiazd. Wybrałam sobie świetny termin na przyjście na ten świat, chyba można powiedzieć, że urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą. Nigdy jednak tego nie czułam, moja przeszłość nie była usłana różami, bardzo wielu rzeczy mi w życiu brakowało. I niestety przez większą część mojego życia byłam z tego powodu zła, nieszczęśliwa i sfrustrowana. Potrzebowałam naprawdę wielu lat, aby zrozumieć, że nawet nie posiadając pewnych dóbr materialnych, czy innych “prezentów od losu”, mogę być szczęśliwym i niesamowicie bogatym człowiekiem. Takim też się teraz czuję. Ale nie, to nie jest coś, co dotarło do mnie po tej osławionej 30tce. To był wieloletni proces, który zaczął się gdzieś w okolicy ćwierćwiecza. Nie ma czegoś takiego jak magiczna data, po której człowiek się zmienia lub starzeje… Starzejemy się cały czas, a zmiany są nieodłączną częścią naszego życia i zawsze są efektem jakiegoś procesu.
Ja jeszcze niedawno żartowałam, że po 30tce zaczęłam się sypać. I coś w tym było, bo dosłownie 2 tygodnie po moich 30tych urodzinach po raz pierwszy w życiu wylądowałam na SOR, a potem było już tylko gorzej – infekcje, jakieś dziwne bóle, osłabienie, pierwsza od lat antybiotykoterapia… No serio, uwierzyłam, że to wszystko wina tej cholernej 30tki! Dziś się z tego śmieję, bo po tamtym prawie półrocznym spadku formy przyszedł jej wyraźny wzrost i dziś, w dniu 31 urodzin czuję się zdrowsza niż byłam rok temu. Nie biorę hormonów, nie miałam silnego nawrotu trądziku, uregulował się mój cykl miesięczny, czuję się po prostu świetnie. Może zaczynam dostrzegać, że moja skóra ciała nie jest już taka jak 10 lat temu, może pojawiają się jakieś pierwsze, delikatne zmarszczki, ale to naturalna kolej rzeczy i (na razie ;)) daleka jestem od załamywania się z tego powodu. To tylko kolejna motywacja do tego, aby bardziej o siebie zadbać.
Większe zmiany na przełomie ostatnich lat zaszły w mojej głowie. Jestem o wiele bardziej skoncentrowana na tym co mam tu i teraz, niż na tym, czego nigdy nie miałam, lub co chciałabym mieć w przyszłości. Staram się żyć zgodnie z filozofią “slow life” i jak najwięcej koncentrować się na chwili obecnej. Jestem zdrowa, to moje największe szczęście i codziennie praktykuję wdzięczność z tego powodu. Mam jedną babcię, dwoje rodziców, niedawno nasza rodzina powiększyła się o małą dziewczynkę, której rozwój z przyjemnością obserwuję. Mam małe, ale własne mieszkanie w świetnej lokalizacji, z pięknym widokiem na pół miasta. Od prawie 14 lat mam u boku tego samego faceta, z którym poza uczuciem łączy mnie podobny styl życia i wielka miłość do czworonogów. Mam fajną nieformalną teściową, która w niczym nie przypomina teściowych z kawałów. Mam mojego wymarzonego psa, który pachnie chrupkami i uwielbia się przytulać. Mam własną działalność i kilku świetnych, rozumiejących moje idee i wspierających mnie klientów. Mam wiele pięknych wspomnień z podróży. Mam przyjaciółkę, na którą zawsze mogę liczyć. Mam coś, z czego jestem dumna, czyli tego bloga i ZdrowoManię. Mam wspaniałych, wspierających czytelników. Mam też hejterów, którzy utwierdzają mnie w przekonaniu, że mam naprawdę fajne życie, skoro nie mam czasu i chęci na robienie tego, co robią oni. Mam na koncie trochę spełnionych marzeń. Mam niesamowicie dużo! Czy teraz już rozumiecie dlaczego uważam się za niesamowicie bogatego człowieka?
Wracając jednak jeszcze do tych zmian, to w ostatnich latach wypracowałam sobie coś, co bardzo mnie cieszy. Samoakceptację i towarzyszący jej dystans do wielu spraw. Kiedyś miałam tendencję do tłumaczenia się w odpowiedzi na pytania i zarzuty różnych ludzi. Dlaczego nie biorę ślubu, dlaczego nie mam dzieci, dlaczego traktuję psa jak dziecko, dlaczego nie chcę pracować na etacie, dlaczego nie chcę jeść mięsa. Nauczyłam się, że absolutnie nie muszę się z takich rzeczy tłumaczyć, moje życie jest kwestią wyłącznie moich wyborów i nikomu nic do tego. Samoakceptacja też jest super! Mogę wybrać wieczór z laptopem pod ciepłym kocem zamiast wyjścia na miasto, mogę unikać kontaktów z kimś kogo nie lubię, mogę nie być duszą towarzystwa na spotkaniu. Mogę być tym, kim jestem, bez próby zmiany w kogoś, kim wcale nie chcę być.
Dlatego podsumowując co się zmienia po 30-tce… Właściwie nic, ale ja bardzo lubię siebie z tą “3” z przodu. Podoba mi się ten dystans, akceptacja i luz, które w pewnym momencie sobie wypracowałam. Nie chciałabym znowu mieć 20 lat, bo byłam wtedy ślepa na wiele spraw i znacznie płycej przeżywałam swoje życie. Czy “życie zaczyna się po 30tce”? Heh, nie lubię takich powiedzonek bo dla każdego “start życia” oznacza coś innego, a poza tym jak już wspomniałam – nie ma czegoś takiego jak magiczna data, która wszystko zmienia (chyba, że mówimy o jakichś traumatycznych przeżyciach, po których faktycznie życie jakby zaczyna się od nowa).
Jaka jest jeszcze różnica pomiędzy mną 20letnią i 30letnią? Kiedyś byłam specjalistką od wynajdowania sobie problemów i koncentrowania się na nich. Dziś uważam po prostu, że życie jest piękne i wszystko w nim ma sens. I tym optymistycznym akcentem kończę i życzę Wam udanego długiego weekendu!
Aha, uruchomiłam zapowiadaną ostatnio urodzinową promocję na Dziennik Obserwacji Organizmu. Zależy mi aby szerzyć ideę obserwacji i motywować do tego (a jak donoszą użytkownicy – dziennik świetnie się sprawdza w tej roli), a nie chcę aby cena stanowiła barierę. Dziennik jest dostępny na stronie www.obserwacjaorganizmu.pl.