Post ten możemy potraktować jako kolejny z serii “jak wygląda życie popigułkowe” przy PCOS. Od odstawienia hormonów minął już ponad rok i mam mnóstwo przemyśleń z tym związanych… Niektóre chcę jednak podeprzeć badaniami, dlatego nie chcę dziś o nich pisać. Tutaj skoncentruję się na mojej cerze, zarówno pod kątem jej pielęgnacji jak i troski od wewnątrz.
Od posta, który napisałam w styczniu, troszkę się zmieniło. Na lepsze i to jest naprawdę niesamowite! Nie piję już mięty zielonej (chyba, że mam na nią ochotę), nie biorę żadnych suplementów na cerę, na chwilę obecną nie stosuję żadnych kremów. Mimo to moja cera zazwyczaj wygląda tak, jak podczas brania pigułek. Piszę “zazwyczaj”, bo oczywiście zdarzają się jej jakieś pogorszenia, ale raz, że zazwyczaj jestem w stanie je przewidzieć, a dwa, że często mogę im zapobiec. O tym wszystkim opowiem w dzisiejszym poście 🙂
Historia mojej cery
W kwestii pielęgnacji cery jestem minimalistką. Walczę z trądzikiem przez ponad połowę mojego życia, a na początku była to bardzo intensywna walka od zewnątrz. Stosowałam chyba wszystkie dostępne w tamtych czasach maści i antybiotyki. Odwiedzałam dermatologa średnio co 2-3 miesiące i co chwilę dostawałam nowy specyfik. Właściwie nic nie pomagało, więc do akcji wkroczyła tetracyklina i unidox (półroczne kuracje), po odstawieniu których trądzik wracał z jeszcze większą siłą. Potem trafiłam na dermatologa, który powiedział, że nie jest w stanie mi pomóc, bo mój problem ma znacznie głębsze podłoże i konieczne jest zrobienie szczegółowych badań hormonalnych. Dalszą moją historię już znacie… Więc wracając do tego minimalizmu – moja skóra w młodości bardzo dużo przeszła. Co więcej – zawsze była bardzo skłonna do zapychania i to nie zmieniło się do dziś. Jeden kiepski krem i pobojowisko na twarzy gwarantowane. Szybko zorientowałam się, że nie dla mnie są zwykłe kremy drogeryjne… Przestawiłam się więc na kremy apteczne, najczęściej marki Avene. Potem postanowiłam przerzucić się na bardziej naturalną pielęgnację, w czym pomogła mi moda na rosyjskie kosmetyki. Polubiłam maseczki i kremy (lub serum) z serii Babuszki Agafii i Baikal Herbals. Naprawdę fajnie uspokajały moją cerę, ale tylko na początku stosowania. Mam wrażenie, że moja skóra szybko uodparniała się na substancje czynne w nich zawarte. Miewałam też i takie okresy (całkiem długie), że nie używałam NIC. Możecie łapać się za głowę, ale kiedy kosmetyki przynoszą człowiekowi więcej szkody niż pożytku, to trudno myśleć o przyszłości i ewentualnych zmarszczkach (które i tak się pojawią). Dla mnie ważniejsze było to, aby “tu i teraz” mieć względny spokój (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wysypy mogą być powodowane przez odżywianie).
Pielęgnacja cery trądzikowej – główne założenia
Jak za chwilę się przekonacie – obecnie stawiam na minimalizm i naturę. To będzie długi post, ale bardzo zależy mi na wyczerpaniu tematu… Dlatego piszę nie tylko o pielęgnacji, ale też o innych czynnikach, które wpływają na wygląd mojej skóry. Zmiana diety i przestawienie się na kosmetyki naturalne, zdziałało u mnie cuda. Jeśli chodzi o naturalną pielęgnację – uczulam na tę kwestię, ponieważ aktualnie wiele drogeryjnych marek kosmetycznych idzie za modą i wprowadza na rynek specjalne linie “kosmetyków naturalnych”, które z naturą mają niewiele wspólnego. Zachęcam, aby lepiej zapoznać się z tym tematem i dowiedzieć, jak wybierać kosmetyki naturalne z dobrym składem.
No to lecimy, po kolei:
Mycie twarzy z trądzikiem
Nie dla mnie mleczka, płyny micelarne, chusteczki do demakijażu i inne tego typu kosmetyki. Nie jestem w stanie umyć twarzy bez wody, dlatego zarówno rano jak i wieczorem myję ją normalnie przy użyciu żelu myjącego (najczęściej rumiankowego Sylveco). Z tego co zaobserwowałam – woda również ma znaczenie… Nigdzie nie mam tak spokojnej cery jak podczas pobytu nad jeziorem, w ośrodku, w którym nocujemy mają naprawdę świetną wodę! Myślałam, że w domu da się osiągnąć ten sam efekt przy użyciu filtra prysznicowego, ale niestety nic z tego, nie zauważyłam pozytywnego wpływu takiej wody ani na włosy ani na cerę. Raz na kilka dni używam czarnego mydła, ale nie odczułam, aby miało ono jakąś super moc. Czasami myję twarz myjką, którą jakiś czas temu pokazywałam Wam w ulubieńcach. Sprawdza się u mnie świetnie, ale na wszelki wypadek nie używam jej w dniach, kiedy mam jakieś wypryski.
I na końcu jeszcze jedna bardzo ważna kwestia związana z myciem – twarz wycieram WYŁĄCZNIE ręcznikami papierowymi. Przekonałam się już nie raz, że w przypadku mojej cery to jedyne słuszne rozwiązanie. Zwykły ręcznik szybko gromadzi bakterie, musiałabym prać go codziennie.
Jeszcze a propos mycia – u mnie nie wchodzą w grę żadne eksperymenty ze szczoteczkami, ściereczkami z mikrofibry itp. Wysyp gwarantowany.
Tonizowanie
Nie używam drogeryjnych toników do twarzy. W tej roli świetnie sprawdza się u mnie płyn z żyworódki i hydrolat oczarowy. Ten pierwszy ma dodatkowo działanie antytrądzikowe. Po obu skóra jest odświeżona i uspokojona, a o to w tym chodzi.
Złuszczanie
Jak napisałam wyżej – złuszczanie mechaniczne za bardzo nie wchodzi u mnie w grę, dlatego stawiam na mniej inwazyjne metody. Zimą pozwalam sobie na preparaty z kwasami (na tę zimę kupiłam tonik z kwasem migdałowym Norel, a do tego jakiś peeling enzymatyczny tej samej marki, ale jeszcze do mnie nie dojechały), latem stawiam na delikatne złuszczanie podczas oczyszczania. W tej roli sprawdza się wspomniane wyżej czarne mydło i silikonowa myjka.
Maseczki
Kiedy sobie przypomnę, nakładam na twarz jakąś maseczkę oczyszczającą. Zazwyczaj jest to ok. 1 raz w tygodniu. Używam maseczki głęboko oczyszczającej Planeta Organica i maseczek z serii babuszki agafii. Raz na jakiś czas oczyszczam nos i brodę za pomocą plastrów, o których wspominałam tutaj.
Codzienna wieczorna pielęgnacja
I teraz przechodzimy do sedna. Mniej więcej od kwietnia nie używam żadnych kremów. Przestawiłam się w 100% na naturalne olejki i to był strzał w dziesiątkę! Moim absolutnym faworytem jest olejek jojoba, to on najlepiej nawilża i uspokaja moją cerę. Często używam też olejku tamanu i z pestek malin, a sporadycznie olejku z wiesiołka. Żaden z nich mnie nie zapycha, to najważniejsza ich zaleta! Poza tym są w pełni naturalne i mają wiele pozytywnych właściwości. Działają zarówno nawilżająco, jak przeciwzmarszczkowo, mają też działanie antytrądzikowe i wspomagają gojenie się ran po wypryskach (tu króluje olejek tamanu). Co tu dużo mówić – ja taką pielęgnację pokochałam, o czym może świadczyć fakt, że jestem jej wierna już pół roku (z żadnym kremem tyle nie wytrzymałam ;)).
Pomimo że jestem już po 30tce, nadal nie używam żadnych kremów pod oczy. Odpukać, ta okolica u mnie trzyma się nieźle i pielęgnacja olejkami jest wystarczająca.
Poranna pielęgnacja
Tę ograniczam do minimum. Myję twarz żelem, tonizuję i czasami nakładam jakiś olejek wymieszany z żelem hialuronowym (na noc olejki stosuję samodzielnie). Jeśli rano robię makijaż, nie stosuję nic więcej poza podkładem lub kremem BB/CC. Kiedy wiem, że będę się wystawiać na działanie promieni słonecznych, a idę w miejsce gdzie nie potrzebuję makijażu, używam tylko żelu z SPF 30 (o którym też kiedyś opowiadałam w ulubieńcach).
Jak sobie radzę z wysypem na twarzy?
Na pojedyncze wypryski stosuję maść cynkową lub ichtiolową. Ta pierwsza wysusza, druga tak jakby wyciąga, więc sprawdza się przy krostkach, przy których mamy ochotę coś pomajstrować. Kiedy dopadnie mnie jakiś wysyp, nie używam myjki do twarzy aby nie ryzykować roznoszenia bakterii, a podczas wieczornej pielęgnacji stawiam na olejek tamanu (choć jojoba też się dobrze sprawdza). Zazwyczaj kilka dni takiej pielęgnacji wystarcza, aby cera wróciła do normy… Ale muszę to zaznaczyć – najgorszą zmorą są dla mnie blizny, absolutnie każda krostka zostawia po sobie trwały ślad na mojej skórze! Dlatego brak trądziku nie oznacza u mnie ładnej cery, co możecie zobaczyć na załączonych zdjęciach bez makijażu.
Na tym zdjęciu widać gojące się ślady po ostatnim pogorszeniu cery, które dopada mnie przed okresem. Obecnie zmiany trądzikowe najczęściej pojawiają się u mnie w okolicy linii żuchwy, co jest typową oznaką trądziku o podłożu hormonalnym.
Co jeszcze jest istotne przy cerze trądzikowej?
Bakterie! Kontakt z nimi ograniczamy do absolutnego minimum! Dlatego znowu będę pisać o detalach:
- używanie ręczników papierowych
- częsta wymiana poszewki na poduszkę
- częste mycie pędzli
- unikanie kontaktu policzków z telefonem i częste czyszczenie ekranu
- unikanie częstego dotykania twarzy
- unikanie kontaktu twarzy z językiem swojego psa 😉
To są detale, ale naprawdę bardzo ważne. Ja na przykład zauważyłam, że pogarsza mi się cera na jednym policzku, kiedy zaliczę jakąś długą rozmowę przez telefon… O wycieraniu twarzy zwykłym ręcznikiem nie ma mowy, a jak ciągle macam się któregoś dnia po twarzy, to następnego dnia też odnotowuję pogorszenie. Odnotowuję w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo wszystkie takie rzeczy swego czasu zapisywałam w dzienniku i dzięki temu wyłapywałam wiele takich istotnych drobiazgów.
Na końcu najważniejsze – wpływ diety na cerę
To moje odkrycie roku, serio. I jest to kolejne spostrzeżenie wyłapane dzięki prowadzeniu dziennika. Moja cera jest odporna na nabiał i na czekoladę. Nie rusza jej to. Ale na cenzurowanym swego czasu było mięso (drób i ryby, bo innego nie jem od dawna) i słone przekąski, bo podczas Euro 2016 oglądałam mecze będąc u kogoś i tam takie rzeczy zaplątały się do mojej diety… Potem jeszcze trochę poeksperymentowałam i mam to już czarno na białym – cera pogarsza mi się po kurczaku. W sumie nie powinno to dziwić, chyba trudno o bardziej nafaszerowane mięso… I choć w domu nie jadam mięsa, to zdarzało mi się spożywać kurczaka czasami w gościach np. u nieformalnej teściowej na niedzielnym obiedzie. Od kiedy wyłapałam tę zależność, odstawiłam mięso całkowicie (choć czasami jeszcze zdarza mi się jeść ryby, ale na nie moja cera nie reaguje). Efekt? Złe momenty przytrafiają się już znacznie rzadziej i łatwo je przewidzieć, bo są mocno powiązane z cyklem (który na szczęście mam już regularny).
Czy stres wpływa na cerę?
Tak, tak i jeszcze raz tak! Ja aktualnie prowadzę dość wyluzowany styl życia i być może również dzięki temu trzymam swoją skórę w ryzach. Ale prowadząc dziennik zauważyłam, że stresujące okresy negatywnie odbijają się na mojej skórze.
Czy to oznacza, że wygrałam z trądzikiem?
W pewnym sensie tak, bo moja cera wygląda podobnie jak podczas brania pigułek i osiągam to tylko odpowiednią pielęgnacją i dietą. Często zdarza mi się wychodzić z domu bez makijażu, co kiedyś było nie do pomyślenia. Nie robiłam sobie też zdjęć sauté, więc nawet nie mogę Wam pokazać jak to wyglądało wcześniej. Aktualnie, choć mojej cerze daleko do ideału, czuję się dobrze w swojej skórze i nie mam już takich problemów z samoakceptacją jak dawniej. Śmiało mogę powiedzieć, że zupełnie niepotrzebnie snułam czarną wizję olbrzymiego wysypu na twarzy po odstawieniu pigułek. Jest dobrze.
Z drugiej strony jednak nie do końca wygrałam, bo moja skóra jest też wrażliwa na zmiany hormonalne zachodzące w organizmie kobiety, w zależności od dnia cyklu. Są dni, kiedy cera mocno mi się pogarsza i nie powstrzymuje tego ani dieta, ani pielęgnacja. Nie jest to jednak stan tak fatalny jak dawniej, przed pigułkami.
Swoją drogą pokonanie trądziku to dopiero połowa drogi do ładnej cery, bo największą zmorą są u mnie blizny. Najlepiej pomógł mi na nie laser frakcyjny, ale na razie nie mam odwagi tego powtórzyć.
Koniecznie dajcie znać co Wam pomogło wygrać z trądzikiem i jakie są Wasze hity naturalnej pielęgnacji 🙂